Droga przez męki


Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:54

   Kiedy w końcu, nasz bohater zdobył upragnione pierwsze na czarno zarobione pieniądze. Miał zamiar je wydać w któreś z karczm. Oczywiście uwzględnił to, że w gospodzie którą właśnie okradł nie ma czego szukać. W tutejszych dzielnicach znajdowały się jeszcze dwa przybytki, do których mogła zagościć jego skromna osoba. Szkarłatny Feniks w którym można było dobrze zjeść za równie dużo dobrego złota i  Zipiący Spaślak, ostoja dla tych co nie lubią wygórowanych wydatków i szanują sobie tradycyjne smaki. Druga opcja smakowa wydawała się znacznie bardziej wygodna, trzeba nam tylko tam trafić. Najlepszym sposobem w rozeznaniu w terenie zawsze byli tani i funkcjonalny przewodnicy w postaci żebraków, by owego znaleźć wystarczyło podejść do kąta w zapyziałej norze, zwanej chałupą. Woodrean z niekrytym zniesmaczeniem podszedł do pijanego bezdomnego w slumsach i zaczął gawędzić.

   - Przepr… uhh, co tak śmierdzi? – Chłopak zareagował odruchowo, gdy zainteresował się nim rozmówca, wstając z chodnika i chuchając mu w twarz, próbując jednocześnie coś powiedzieć.

   -Euuu! Pańska mość, raczy mnie czymś poczęstować? Nie pogardzę flakonikiem dobrej wódki, hue, hue, hue. – Żebrak chwycił się ubrania Woodreana i zaczął się radośnie kiwać. W pewnym momencie prawie puścił pawia prosto w twarz chłopaka, ale na szczęście powstrzymał go odruch upadania na ziemię.

   - Przepraszam sir, podaruje panu pieniądze na alkohol jeśli raczy… wskaże mi pan w którym kierunku znajduje się tania karczma, lecz nie chce dziś odwiedzić tutejszego lokalu, Pod Rozbrykanym Jednorożcem. – Woodrean zakrył usta i nos mając nadzieje, że petent jest na tyle trzeźwy, aby móc w miarę logicznie odpowiedzieć.

   - Lokal? He! To nie lokal to rozpiździarnia rozpusty, tam można się tylko kiły nabawić i to nie tanim kosztem, mówię Ci, nie tanim! Zaraz, zaraz… paniczek chce płacić za wódeczkę, co? Dobra, za mamonę to i ja się przyłączyć mogę do igraszek, hue, hue, hue. Żarcik! Najlepiej jak pan se pójdziesz prosto w lewo, znowu w lewo i prosto, tam jest ten…. Zipiący  Spaślak! Też sobie nazewnictwo gorzelni dali, ale żarcie dobre no i nie trzeba patrzeć na te wszystkie świństwa co w ''Jednorogu'' wyprawiają.

   - O tak, dziękuje, oto 5 sztuk złota, wystarczy prawda? Jak nie to… - Chcąc zaoferować więcej, Woodrean powstrzymał się w ostatniej chwili, wiedząc, że żebrak wyłudził by od niego znacznie większą kwotę i najpewniej męczył by go do skutku - Znaczy się, więcej nie mam.

   - Taaa! Bieda każdego dosięga w tym przeklętym mieście. Chwila, ja cię znam to ty wbiłeś wczoraj w nocy do przytułku! No cóż, ta sama branża, hue, hue, hue. Nie ma co się wstydzić ja sam zaczynałem w tym fachu na początku jako gryzidupek, a teraz co? Zawodowy moczymorda! He, a co!

   Woodrean nie przedłużając rozmowy, pokiwał ze zrozumieniem i udał się za wskazówkami pijanego kmiecia. Nie zabawił zbyt długo w  przybytku, odżywił wygłodniałe ciało i wyruszył uzupełnić ekwipunek, warto przy tym zaznaczyć, że w sakiewce naszego bohatera zostało teraz 163 złotych monet, a to miał być początek jego wydatków.

Przedmioty użytkowe, przydatne podczas wypraw takie jak łuk, czy miecz można było nabyć w kuźni Ahillosa, natomiast rzeczy dla tych, którzy nie parali się siłą fizyczną a intelektem, można dostać w sklepach magicznych o nienaturalnych sklepieniach, zazwyczaj są to  okrągłe budowle lub z wierzchołkami wydłużonymi ku górze. Na prawdziwie wzmocnioną broń dystansową Woodrean nie miał aż tylu pieniędzy. Dziwnym trafem jednak napotkał budynek mieszkalny z sztuką iluzjonistyczną.

   Szyld nabity nad drzwiami, wskazywał obrazek przekreślonego oka, co było jednoznacznym symbolem iluzji, a sama nazwa sklepu była odpowiednia do rzeczonych w nim dóbr. Inttind’e Menor czyli potocznie w języku elfów Oszust z Krwi, tam właśnie miał zamiar wejść, chłopak o niezwykle długich włosach. Przy otwieraniu drzwi wejściowych, rozległ się cichy dźwięk przypominający odgłos windy która wjechała na piętro. Z pierwszej perspektywy, wszystko w budynku było przykryte opierającymi się zwojami o półki, było też kilka ksiąg z prostymi zaklęciami. Instrumenty z dziedziny technologii magicznej leżały tuż za ladą, większość z nich była nieznana i prawie nie testowana, co dawało poczucie tego iż w każdej chwili mogłyby wybuchnąć lub zacząć w dziwaczny sposób migotać, a potem przenieść użytkownika w nieznane miejsce na odludziu. Znano już takie przypadki.

   Zanim Woodrean zdążył się dobrze rozejrzeć z zaplecza wyszedł mag w swojej szatynowej szacie. Starzec z brodą oraz średnim włosami podszedł do lady i rzekł wyraźnie:

   - Witam w moim domu, mogę czymś służyć?

   - Och, tak!  Znajdzie się gdzieś tutaj zwój Petrusa? Mam na myśli ten z przed epoki gdy wykorzystywano go do infiltracji umysłów wrogów. – Petrus to inaczej magia poznawcza, odkrywa przed użytkownikiem to czego nie widać gołym okiem i nadaje kształt rzeczą niespójnym i zamazanym. Na początku był to dobry rodzaj rozproszenia iluzji i otrzeźwienia z upojenia alkoholowego. Potem zmodyfikowano ten fragment, dodając do niego nowe słowa i znaki z magii przeszywającej, co dało spójny efekt połączenia w łatwy dostęp do informacji z umysłu przeciwnika, serum prawdy stało się zbędne, a miejscowe centrum detektywistyczne, miało duże udziały w szkoleniu ludzi do tych dziedzin sztuki magicznej. Dlatego ważne było sformalizowanie, jakiego typu zaklęcia szukamy, ponieważ ulepszona wersja wymaga więcej od użytkownika i poza tym ma inne działanie właściwe.

   - Tak, mam dużo materiału z zakresu pierwotnej magii. – Starszy mężczyzna przykucnął przy jednym z regałów i z najniższej półki wyciągnął owy zwój, zawinięty w żółty sznurek. Sprawdził pieczęć która na nim widniała, czerwona w kształcie sokoła symbolizowała postrzeganie rzeczywistości w sposób bardzo wyostrzony. – To ten pergamin, wygląda na nienaruszony.

   - Dobrze, przydałyby się jeszcze jakieś bomby błyskowe i dymne. Powiedzmy po 5 sztuk.

   - Hm, mam kilka na zbyciu ale to są już ostatnie, następna dostawa będzie za dwa dni.

   -Wystarczy, zastanawiam się czy nie ma tutaj Wspomagaczy Pamięciowych, najlepiej z zdolnością zapamiętywania na poziomie piątym.

   - Ostatnio jest na takie typu rzeczy duży popyt. Piąty jest w miarę dostępny w płynnej postaci, nie trzeba na niego zezwolenia, ale to chyba najbardziej wygórowany próg tolerancji przez władze dla wzmocnienia organizmu, skutki uboczne występują zazwyczaj wtedy gdy ktoś niedoświadczony próbuje zażyć je od razu. Uprzedzam, bo nakaz Lordów z rady mniejszej, wyraźnie każe zaznaczać ten fakt. Chyba słyszałeś o Archimande?

   - Ta, biedny chłopak, za dużo się tego nałykał, myślał, że jest bogiem i zeskoczył z drzewa prosto na wyostrzony klif.

   - Znasz więc historię, która ostrzega przed bezmyślnością. Dam ci upust, jeśli weźmiesz tylko jeden, tak dla pewności, że sobie lub komuś nie zrobisz krzywdy.

   - Właściwie to miałem zamiar kupić ich trochę więcej… trzy mi z pewnością wystarczą.

   - Niech będzie, tylko nie rozdawaj ich jak cukierków, bo złapiesz hycla w celi. To już wszystko?

   - Wszystko, drogi panie. Ile by mnie to kosztowało?

   - Razem 140 sztuk złota.

   - Ile? Chyba nie dosłyszałem, 140 złota?

   - Tak, mamy wojnę, a poza tym chyba nie ma w pobliżu innego takiego speca handlowego w tej dziedzinie.

   - Trudno… kupuje! – chłopak wolał być zaopatrzony w magiczne zabawki, tym bardziej, że zmierzał do niebezpieczniej części miasta, gdzie lepiej nie przeszkadzać zmarłym.

   Mag zapakował przedmioty w małe torby i podał Woodreanowi, ten zapłacił i odchodząc stamtąd, udał się do miejsca spotkania z niejaką Anetshą. Po raz kolejny przyda się przewodnik, slumsy nie obfitowały dziś w bezdomnych i to najwyraźniej nie z powodu znalezienia miejsca zamieszkania, oczywistym jest fakt, że słabi oraz biedni są traktowani jak mięso armatnie czy też worki treningowe. Nikt kto dba o własną skórę nie przejmuje się ich losem i tak zostanie dopóki Lordowie nie odzyskają pełnej władzy, co może zająć więcej czasu, niż mają Ci z niższych sfer. Jedyny żebrak, który nie boi się wyjść na ulice, to ten sam którego Woodrean spotkał ostatnio. Nie cieszyła go myśl o wdychaniu sfermentowanych oparów piwa z jego ust, ale ostatecznie nie miał innego punktu zaczepienia. Ponownie nawiązując kontakt z pijanym kmieciem, chłopak przygotowywał się na konfrontacje. Tym razem trzeba podejść do sprawy delikatnie. By owy bezdomny nie zwęszył drogocennych przedmiotów. Zbliżając się do niego, szedł niepewnym krokiem tak jakby obawiał się czegoś, zapewne chodziło tu oz byt bliski kontakty z brudnym i śmierdzącym gburem. Ponownie widząc bohatera, bezdomny uśmiechnął się i w radosnych podskokach rzucił się na niego, ściskając chłopaka z całej siły.

   - Mordo ty moja! Gdzie ty był?! Moje oczy znów cię widzą, to znak!

   - Oczywiście… - Woodrean chwycił żebraka za ramiona i odsunął od siebie by ten nie powalił go iście smoczym oddechem. - Mógłby pan zaprowadzić mnie na cmentarz?

   - Ooo! Zachciało się zwiedzania, co? Znam lepsze miejsca do porannego spacerku, niż groby truposzków. No ale co? Nie odmówię jeśli masz jeszcze trochę drobniaków w kieszeni.

   - Chodzi o to że nie za bardzo…

   - No nic. W takim razie wywracaj kieszenie, zobaczymy czy masz coś warte sztuki złota lub dwóch.

   - A! Przypomniało mi się! Mam jeszcze trochę złota w sakiewce! – chłopak był gotów oddać resztę pieniędzy byle tylko żebrak nie obmacywał go w poszukiwaniu czegoś cennego, wtedy mógłby stracić przykrywkę i najpewniej musiałby sam włóczyć się po rozległym mieście. – 5 sztuk złota, tak jak poprzednio.

   - Wohohoho! Mamy branie w zawodzie co? Mi, nigdy tak dobrze nie szło, a staram się wzbudzać litość jak zbity pies. Może obrałem złą taktykę? Znasz jakiś sekret? Podziel się nim, a ja się podzielę wódką, o ile za nią zapłacisz, hue, hue, hue.

   - Nie, nic z tych rzeczy, po prostu mam farta. Chodźmy już, śpieszy i się.

   - Nooo… masz pan dużego farcika, tym bardziej że spotyka pan mnie już drugi raz! Tyle szczęścia, nie zniosła by nawet moja żonka. A, no! Miałem zanieść kwiatuszki mojej dziewce. Nie bójta się, to po drodze, Kobita zmarła 3 lata temu . Te łotry z gildii ją zaciuchały, bo nie chciała płacić haraczu za stragan. Jakbym nie był zajęty planowaniem zemsty przy kufelku piwa, to pewnie bym wyszedł na ludzi, tak przynajmniej mówią. No, ale paniczowi się śpieszy więc nie przedłużam. – Żebrak szybko sięgnął do sakiewki Woodreana i wyciągnął z niej garść monet, nie przeliczał ich po prostu wziął tyle ile mieściło mu się w ręce.

   Chłopak nie komentując tego, sprawdził czy mu coś zostało, niewiele tego było, ale nie miał zamiaru się sprzeczać z bezdomnym. Ten, gdy tylko w miarę możliwości ogarnął się na tyle by stabilnie stać na nogach, wskazał gestem ręki by Woodrean za nim podążył. Idąc przez slumsy spotkali kilku tajemniczych osobników w kapturach, należeli oni do jednej z gildii co można było rozpoznać po charakterystycznym znaku na tyłach ubrania, czerwonego węża przebitego mieczem. Spoglądali oni na chłopaka ze zdziwieniem. Jeden z nich powiedział szeptem coś do innych i pobiegł w przeciwnym kierunku. Natomiast reszta zgrai podążała za nimi zachowując stosowny dystans. Nagle bezdomny, przewrócił się na ziemię, machając do Woodreana by ten go podniósł. Wiedział on, że nie był to czas na takie komplikacje, szybko podał mu rękę, a ten przyciągnął go do siebie opierając się o jego ramię i mówiąc mu do ucha. ''To Alasskici, nie będą zadowoleni, gdy dowiedzą się, że idziemy na cmentarz, tam ma siedzibę konkurencyjna gildia, więc lepiej będzie jak ich zgubimy. Udawaj że nic nie rozumiesz.'' Chłopak  od razu załapał o co chodzi, sztuczka z upadkiem miała tylko odwrócić uwagę od potajemnej rozmowy. Aż trudno uwierzyć, że ktoś tak pijany mógł dostrzec, takie niebezpieczeństwo. Jednak nie rozmyślając nad tym, obaj przyspieszyli kroku. Prawie że biegli w stronę targu, teraz już było tam więcej ludzi niż poprzednio. To nie gwarantowało zgubienia pościgu, bezdomny bez zastanowienia wbiegł do namiotu postawionego na uboczu. W środku była wieszczka, czekająca na klientów, zaskoczona nagłym wejściem wstała, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. żebrak podszedł do tyłu namiotu wyciągnął zza pasa sztylet i przeciął włókno w linii prostej. Oburzona wieszczka, nakrzyczała na niego, lecz ten nic sobie z tego nie robił, przeszedł przez dziurę i wyraźnie zachęcał do tego samego Woodreana, ten tylko z przykrością oznajmił ''Przepraszam madam, nagła sytuacja, kilku knypków nas ściga, naprawimy to jak ich zgubimy.'' Kobieta, wyraźnie była zauroczona chłopakiem i bez zbędnych słów pokiwała porozumiewawczo.

   Od rynku do bramy otwierającej przejście do dzielnicy świątyń było już nie daleko. Kolejny etap ucieczki polegał na tym by strażnik czatujący przy niej, nie zaczepił ich do kontroli tylko najlepiej zignorował. Tutejsi gwardziści są znani z tego, ze współpracują z przestępcami, a co za tym idzie ten mógłby wydać miejsce pobytu ich dwoje.

   - Nie jest dobrze – Mruczał pod nosem żebrak – najpierw mamy ogon, a  gdy go zgubiliśmy, musimy starać się by nie złapać go znów jak cholerę. Kurde! Gdybyśmy mogli tylko zmienić nasze mordy w jeszcze bardziej szpetne i przypominające rozpadający się kartofel, pewnie by nas puścił.

   - Jeżeli o to chodzi… - chłopak zastanawiał się, czy ukazać swoje zdolności. W końcu mogłoby to wywołać mieszane uczucia w bezdomnym. Widział jednak jak ten zaczyna leżeć, opierając się o mur i próbując wymyślić jakiś sensowny plan, przy czym jego twarz przypominała wyraz co najmniej  taki jakby miał silne zatwardzenie. – No cóż, potrafię trochę zmienić rzeczywistość, uczyłem się tu i tam… Kilka zmarszczek, pryszczy i podkrążone oczy to nic wielkiego.

   - Co? Mówisz, że się na tym znasz, paniczku? Hm, nie zaszkodzi spróbować, bo szwendać się teraz po innych miejscówkach, to jak wgryźć się w tort gołymi rękami, na weselu króla.

Woodrean rozpoczął sekwencje, zrobił miejsce między dłońmi, prostując palce i rozszerzając je najbardziej jak mógł, trzymając je w usztywnieniu zaczął obracać nimi zgodnie ze wskazówkami zegara. Wypowiadając przy tym magiczne słowa. ''Ennton, karrari, meno tora, indecjon no!'' Pojawiła się zielona kula energii pomiędzy jego dłońmi, która rosła i nabierała kształtu wraz z obrotem rąk, towarzyszył temu dźwięk wciągania powietrza, podobny do wydawanego przez odkurzacz. Kiedy kula wykreowała się dostatecznie by rzucić zaklęcie Woodrean zatrzymał się w bezruchu uginając tylko palce w łuk i wyobrażając sobie formę w której chce się znaleźć. Chwile potem był już gotowy do przemiany, wykrzykując przy tym kończąca formułę. ’’KARTE TO!’’  I rzucając ple energii pomiędzy nim a bezdomnym. Efekt był natychmiastowy, zielona powłoka okryła ich oboje przekształcając w chorych na trąd. Była to jednak tylko iluzja i nie wpływała na kondycję czy też zachowanie.

   Zmierzając ku bramie, pod przykryciem iluzji, mijali właśnie stanowisko strażnika. Kaszląc i utykając, prowizorycznie udawali chorobę. Strażnik nie obrócił się w ich kierunku nawet na chwile, jedynie podejrzał pół okiem czy to nie ktoś z gildii złodziei. Po udanym przejściu na drugą stronę szli przez drogę nad kanałem prosto przed siebie aż do największej z świątyń i tam skręcili w alejkę. Cmentarz był widoczny z daleka i na pozór nikt go nie pilnował. Chłopak, miał mały problem z rozeznaniem w terenie, nie wiedział też co go dokładnie czeka, skoro jednak wojowniczka która go tutaj zapraszała, mówiła o kryptach Archibiaków, szukał grobowca z dobrze zbudowaną białą murawą, zdobionego falistymi wzorami oraz podtrzymywanego kilkoma filarami.

Rozglądał się na pogrzebisku  i zauważył, że za nim wciąż podążał bezdomny przewodnik. To było trochę uciążliwe, ale może on też szukał grobu swojej żony. W końcu nie wyglądał na religijnego człowieka i mógł zapomnieć gdzie leży jej grób.

   Nie znajdując śladów krypt, Woodrean zastanawiał się czy aby nie został wystawiony do wiatru. Obrazy i krucyfiksy wydawały się jednak skrywać jakąś tajemnice. Zastanawiało to młodego chłopca i ten chcąc rozszyfrować znaki przyglądał im się bacznie, spodziewając się iż jest to rodzaj zagadki.

   W niecałą minutę odkrył kilka powiązań:

   Przy wejściu jest duży wykrzyknik, pod którym jest napisane ''Nie zmogli Cię wiatr ze wschodu, nie pokona cię deszcz liści, jeśli sprawny umysł masz i schronienia poszukasz w podziemiach.'' Co by znaczyło, że trzeba szukać blisko drzew przejścia w dół. W tamtym kierunku napotykał drzewo z symbolem Ehilopa, otwartą dłonią z okiem w środku, oznaczającym, że coś jest blisko. Kilka kroków na zachód znajdowały się żelazne drzwi do piwnic, bohater zauważył, że są one zamknięte prostą kłódką. Używając wytrychu, szybko odblokował zamek i otwarł pomieszczenie. Z góry było widać ślady stóp, które wskazywały, że ktoś tu już był i to nie raz. Idąc na dół po schodach, zauważył z boku rysunek przedstawiający rozbitą czaszkę na wylot przez strzałę. Dawało to do myślenia. Dalszą drogę wyznaczał korytarz, słabo oświetlony. Gdy Woodrean ruszył ostrożnie naprzód, pochodnie na ścianach zaczęły płonąć. To dobrze znany trik, tak zwane samoistne światło. Gdy magicznie nasączone pochodnie wyczują czyjąś obecność, rozpalają się jedna po drugiej, gasną natomiast gdy nie rozpoznają ruchu przez dłuższą chwile lub do wyczerpania długofalowej  energii.

   Młodzieniec poczuł lekkie ciarki na plecach, coś wisiało w powietrzu i on sam odczuwał, że ktoś to wszystko przygotował. Chodząc na palcach stóp, powoli posuwał się do przodu. Na początku nie działo się nic niepokojącego, dopiero jak zaczęły się kolorowe płytki, rozpoczęły się komplikacje. Nietypowe ubarwienie podłoża insynuowało kolejną zagadkę, postawił stopę na żółtej kafli, nic się nie stało, więc szedł dalej, pięć kroków i wtedy ze ściany dobiegł odgłos przesuwającego się kamienia, pojawił się otwór a z niego wystrzeliła strzała, wprost na Woodreana. Tylko dzięki podzielnej uwadze, dał radę uniknąć obrażeń, padając na ziemię. Nie było widać strzelca, więc można było wnioskować, że to była automatyczna pułapka uruchamiana przez zapadnię. Mechanizmy tego typu często można spotkać w ruinach starożytnych, od dawna były znane dzikim plemionom zamieszkałym w równinie Helltetrit.

   Samo skupienie się na ich omijaniu  mogłoby się powieść gdyby odgadnąć powiązania kolorów z kolejnością aktywowania zapadni. Rozpoznanie wymagało zbadania sekwencji dzięki której chłopak mógłby przejść dalej. Wyciągając katanę z zza pasa i naciskał na płytki jej końcówką ostrza. Po dogłębnej dedukcji uznał, że zna już sposób odpowiedni sposób. Aby bezpiecznie przejść należało stąpać po czerwonych, niebieskich i fioletowych płytkach, lecz nie można było przejść z fioletowej na niebieską, a z niebieskiej na czerwoną, oprócz tego jednego koloru z czerwonej można przejść na dowolną nie uruchamiając pułapki.

   Starając się iść po nich w odpowiedniej kolejności, zapomniał o tym że aby wrócić trzeba zmienić kolejność ruchów, przez co nie cofnie się on gdy już będzie w połowie drogi. Szczegół ten wpłynął na ostatnie 5 kroków. Utknął on na niebieskiej płytce. A za nim i przed nim były tylko czerwone. W tej sytuacje pozostawały dwa wyjścia, samobójcza próba przeskoczenia lub doczołganie się do końca zapadni. Co dziwne, chłopak wybrał intuicyjnie skok na odległość, choć nie miał jak się rozpędzić.

   Po raz kolejny magia mogła uratować jego skórę. Proste zaklęcie Żabich Nóg, opisywane było jako niezwykle przydatna sztuka w przeskakiwaniu i spinaniu się na mury, w jego przypadku nie trzeba było wykonywać zbędnych gestów a jedynie przybrać odpowiednią pozycję i wypowiedzieć słowa w języku magii. Kucając i przesuwając kolana na boki, Woodrean, położył dłonie na udach szepcząc formułkę. ''Askaban, jupe, dorime, do, no.'' Natychmiastowo spod jego stóp uwolniła się energia lotna, obijając podeszwy sandałów od płytki i kierując go prosto nad pułapkami aż do końca korytarza.

Z lewej strony, było widoczne przejście do komnaty, nie było w niej nic oprócz dużej miedzianej skrzyni i dźwigni w ścianie. Nasz bohater nie wyczuwał niebezpieczeństwa, wziął pochodnie i zbliżył się do kufra, na pierwszy rzut oka rozpoznał, że jest on zamknięty na dość skomplikowany mechanizm. Kusiło chłopca by pociągnąć za dźwignie, ale najpierw postanowił spróbować robótek ręcznych.

Do zamka trzeba było zabrać się delikatnie. Z pomocą rad Alberta, dałoby się to rozpracować, jednakże młodzieniec musiał działać sam. Najpierw kilka serii  prób i błędów. Wkrótce potem przekręcając wrytych w stronę przeciwległą do znajdującego się w niej rygla, posuwał jego odłamek w przód, próbując odnaleźć punkt w którym zacisk jest najbardziej ruchomy. To nie było o tyle łatwe iż owy mechanizm zmieniał pozycje przy zbyt szybkim naciskaniu, a po 60 sekundach cofał się z powrotem.

   Finezja odruchów, musiała współgrać wraz z krótkim czasem oczekiwania. Woodrean wpadł na pomysł by w momencie zwrotnym umieścić ostrze katany między zębatką, a kołowrotkiem, co dałoby efekt dodatkowych kilkunastu sekund na dopracowanie techniki. Nie mogąc dojść punktu kontrolnego, niezbędnego do otwarcia skrzyni, młodzieniec rozejrzał się w poszukiwaniu najprawdopodobniej brakującego elementu. Pod kamieniem znalazł on prostokątny kryształ, pasujący do brakującej luki. Umieszczając go w miejscu które zdawało się do niego pasować, skrzynia po odpowiednim potraktowaniu otwarła się z hukiem. Chłopak w środku znalazł srebrny medalion z wygrawerowanym baranem, sakwę ze złotem i łuk z kołczanem lodowych strzał.

   Ktoś mógłby spodziewać się więcej, ale Woodreanowi stanowczo to wystarczyło. Po opróżnieniu kufra, przyszedł czas na zagadkową dźwignie. Pociągnąć ją czy nie? A jeśli to kolejna pułapka? Takie już ryzyko zawodowe, jeśli się chce do czegoś dojść, trzeba iść przed siebie i nie cofać się, gdy przeszkody zadają pytania w naszej głowie. Spuszczając zawór w dół, Woodrean ponownie usłyszał dźwięk przesuwającej się ściany, tym razem jednak ukazało się przejście do następnej komnaty. Nie tracąc czasu przeszedł przez otwór, tym razem pomieszczenie było naznaczone glifami strażniczymi.

Tego rodzaju magia, nie wskazywała na nic dobrego. Na podłodze było napisane ''Piętnaście ognistych, piętnaście poległych, płoną żywym ogniem, który ich napędza, ugaś pragnienie zemsty a przeżyjesz. Pamiętaj, im więcej ich odejdzie tym więcej przybędzie.'' Woodrean kątem oka spoglądał na długą salę na której końcu, były drewniane drzwi. To byłoby zbyt łatwe by móc przejść tak po prostu, ale młodzieniec postanowił przetestować drogę rzucając kamień w środek gryfu.

   Rozległ się przerażający krzyk, jakby kogoś obdzierano ze skóry i wtedy przed drzwiami pojawiła się płonąca postać przypominająca człowieka. Oznajmiła tylko ''Jestem płomieniem Ertorhanu. Umarłem dla mojej miłości,  chroniąc ją własnym ciałem, przed kulą ognia rzuconą przez potężnego czarnoksiężnika Menozera. Powiadam Ci, nie przejdziesz.'' Zjawa wyciągnęła rękę ku chłopakowi, wystrzelając z niej ognisty pocisk. Woodrean nie był zdziwiony, spodziewał się żywiołaka ognia i był przygotowany na to, że przyjdzie ich więcej. Ominął wystrzał chowając się za sklepieniem, wyciągając łuk przygotował lodową strzałę. Nie miał wyrzutów sumienia z powodu tego co zamierzał zrobić, widział, że wszystko co jest przywołane przez znaki strażnicze, nie ma samoświadomości  i są to zazwyczaj cienie dawnych osób. Napinając łuk wynurzył się zza ściany, celując w ognistego przeciwnika. Ten przygotowywał kolejny pocisk. Wtedy chłopak puścił strzałę, która powędrowała w korpus przywołanego stwora. Rozpadając się na kawałki, zostawił po sobie popiół.

   Kilka sekund później, pojawiły się kolejne dwa żywiołaki razem powtarzając ''Jesteśmy braćmi krwi, razem żyliśmy i razem polegliśmy. Demon zwany Bistero powalił mnie i mojego brata, składając nas w ofierze i żywcem wrzucając do wielkiego ogniska. Nie przejdziesz przez naszą wieź.'' Tym razem obie zjawy biegły na Woodreana wydając z siebie okropny lament. Trzeba było załatwić to szybko, chłopak strzelił z łuku raz i potem drugi, gdy jeden ze stworów był już blisko. Udało się jednak zniszczyć obydwu.

   Następna fala żywiołaków niosła za sobą 4 z nich tym razem mówiły ''Było nas sześciu, przeciwko jednej bestii. Smok zwabił nas w pułapkę, olewając nas ropą i podpalając swoim ognistym oddechem, zamiast się gasić, rzuciliśmy się z furą na potwora, który zginął wraz z nami. Nasze poświęcenie uratowało pozostałą dwójkę. Dla tego dwóch z nas cię powstrzyma, a dwóch pozostałych będzie strzegło przejścia.'' Podzielili się na dwie grupy jedna atakowała w zwarciu a druga z dystansu. Tym razem było o wiele trudniej, bohater zaczął od napastników pierwszy strzał trafił biegnącego z lewej, strzelcy kontratakowali więc Woodrean  zrobił przewrót w bok. Po udanym uniku mierzył zza pagórka i oddał kolejny strzał, tak samo trafny. Grupa uderzeniowa została powstrzymana, teraz tylko wygrać z tą która pilnuje. Do tego trzeba było użyć trudniejszej techniki, by nie oberwać. Ładując dwie strzały na raz, wychylił się sprawdzając dokładną pozycje żywiołaków ognia. Gdy już był jej w miarę pewny, wyskoczył, przymierzył się i wystrzelił z łuku. Szczęśliwym trafem udało mu się zdjąć obydwu za pierwszym razem, nie zauważył jednak pocisku który trafił go w nogę. Ból był dość spory, choć nie złamał kości, co dawało mu szansę na dalszą podróż. Chłopak urwał kawałek płaszcza i owinął wokół ranny.

   W tym czasie, powstawali kolejni żywiołacy, było ich tym razem ośmiu, lecz jedni z nich płonęli czerwonym ogniem a drudzy niebieskim. Czerwoni mówili ''Jesteśmy chlubą Insendenu. Najwaleczniejsi z walecznych, naszą wioskę spalili buntownicy. Zabij tchórzy, którzy nie chcieli do nich dołączyć, a odejdziemy.'' Niebiescy natomiast odrzekli  ''Jesteśmy chlubą Insendenu. Najszlachetniejsi z szlachetnych, naszą wioskę spalili buntownicy. Zabij tych, którzy zhańbili nasze imię a odejdziemy.'' Obie grupy spoglądały na siebie i czekały na decyzje młodzieńca. Nie musząc się spieszyć z wyborem, usiadł łapiąc oddech. Woodrean słyszał opowieści o Insendenie. Była to piękna miejscowość z trawiastymi wzniesieniami i obfitująca w surowce mineralne. Tamtejsza starszyzna często miała podzielone zdania jak wychowywać młodzież i jakie stosunki utrzymywać z innymi wioskami. ''Zakażeni'' i zwykłe pospólstwo, często wchodziły ze sobą w kontakt poprzez ciągłe wymiany personelu, nie było tam hierarchii, więc każdy mógł spełniać swoje zachcianki. Doprowadziło to do podziału na grupy etniczne i walki między nimi.

   Dochodząc do siebie, bohater wybrał już po której stronie stanie, dla pewności postanowił użyć też magii, zakładając pułapki i pijąc Wspomagacz Pamięciowy . Gdy był już gotowy na to co ma nadejść, wymierzył i wystrzelił strzałę w kierunku czerwono-płomiennych, ci natychmiast zareagowali szarżując całą grupą na Woodreana, Byli bardziej szybcy i zwinniejsi niż poprzedni. Chłopak zdążył trafić tylko jednego, zanim Ci zbliżyli się na niebezpieczną odległość. Zastawione wcześniej sidła unieruchomiły  dwoje z nich, został jednak czwarty, który był tak blisko, że Woodrean musiał zmienić broń na katanę. Żywiołak uderzył z całych sił, chłopak był zepchnięty do defensywy. Próbując przeciąć przywołanego stwora, zauważył że ten się regeneruje. Pozostało tylko użyć jakiegoś zaklęcia z dziedziny mrozu. Najlepszym wyjściem było zaklęcie Lodowego Oddechu. Szybka i łatwa gestykulacja pozwalała na krótkotrwałe zamrożenie celu. Jedna ręka wystarczyła do rzucenia czaru, tak więc prawą bronił się mieczem a lewą ułożył na płucach, wypowiedział słowo ''dora'' i wziął głęboki wdech, po 5 sekundach wydychał zimne opary które w kontakcie z atmosferą tworzyły lód.

   Został on całkowicie zamrożony, co wystarczyło by padł na ziemię. Pozostała dwójka wciąż była nieruchoma więc nie przedłużając im cierpień strzelił do nich lodową strzałą. Niebiesko-płomienni przyglądali się temu i zniknęli wraz z ostatnim ognisto-czerwonym żywiołakiem.

   Drzwi na końcu Sali zostały otwarte, a inskrypcje pobladły tracąc swoje właściwości. Woodrean idąc spokojnie przez pozostawione kości po innych bywalcach, przeszedł przez próg gdzie zauważył drabinę prowadzącą na powierzchnię. Wchodząc po niej wyjrzał przez otwór w suficie, jego zdziwieniu nie było końca. Kolejny cmentarz ukazał się jego oczom, tym razem były tu tylko nagrobki rodziny Archibiaków. Wstając i rozglądając się wokół, zastanawiał się jakim cudem znalazł się w prywatnych grobowcach. Dopiero po chwili zauważył pokaźnego mężczyznę z toporem stojącego za jego plecami. Trzymając rękę na katanie odskoczył w tył. Wielkolud spojrzał na chłopaka z zniesmaczeniem.

   - Hej ty, obdartusie! Ty jesteś Woodrean? – Mężczyzna nie był zadowolony ze spotkania chłopaka, ale nie wyglądał jakby miał zamiar go krzywdzić - Panna Anetsha kazała cię przyprowadzić.

   - Hm? Anetsha? To ona wiedziała, że tu idę?

   - Wiedziała odkąd wślizgnąłeś się do Muskanii. Widzę, że twoja mała główka tego nie ogarnia. Nie przejmuj się, ze mną na początku było tak samo, co nie oznacza, że się zakumplujemy. Idziesz ze mną po dobroci, czy wolisz mieć kilka dodatkowych siniaków?

   - Dobra, idę, idę, bez nerwów!

   - Tędy. – Mężczyzna wskazał jedną z krypt i czekał, aż Woodrean pójdzie we wskazanym kierunku.

   Kiedy już byli blisko drzwi, mężczyzna wypowiedział inskrypcje i te się otworzyły. Chłopak znów musiał schodzić do podziemi. Po pokonaniu długich schodów, napotkał na dobrze zorganizowaną zbrojownię, pokoje z księgami i salon obrad . Tam miał czekać na Anetshe.

 

   W tym momencie kończy się, rozdział Woodreana, następne opowiadanie rozpocznie nową sagę, nowych bohaterów, jednakże powiązanych z przyszłością chłopca.

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz