Rozdział drugi Wygnaniec i Przeklęta: Korgan...
| Kategorie: Feun - Wojna Twórców
10 czerwca 2018, 15:55
Niekiedy, czasy orkowej chwały trzeba było udowodnić, przelewając krew. Najwięksi wojownicy Zielonoskórych byli ogłaszani przez ludność Lewiady mordercami i sadystami bez serca. Nie bez powodu tak udało się zdobyć sławę Korganowi, obecnie najpotężniejszemu orkowi z Ograndy. Jego niechlubna przeszłość, zmuszała go do zawarcia przemierza z zasługami Nordheada. Rytuały krwi dały mu niezwykle potężną zdolność miażdżenia nawet najtwardszych skał na proch, nie wspominając o ludziach czy współbraciach.
Jego celem początkowo była kolebka elfów i ich Święte Drzewa. Mógłby dzięki nim stać się nieśmiertelny, a sama esencja pozyskana z ich korzeni wystarczyła do ożywienia pół-boga Nieumarłych oraz uwolnienia i pertraktowania z Githanem.
Wielu z gatunku Korgana popierało jego intencje. Wdziano w nim wybrańca Taranusa i nowego władcę Feunu. Nikt z terenów plemiennych na dobrą sprawę mu się nie przeciwstawiał, do czasu, aż jeden wielki, mięsisty, szkaradny odmieniec wypowiedział mu wojnę.
Wróćmy jednak do początku tej zawiści. Na najdalszych krańcach terenów Ograndy, pośród wybrzeża Torn’da obozowało plemię Szalonej Furii, gobliny i mniejsi Zielonoskórzy nie mogli dojść do hierarchii tego osadnictwa. Najbardziej liczyła się w ich kręgu twarda, mocna postura i mistrzostwo we władaniu toporem bojowym. Posiadają jedną z najbardziej wymagających inicjacji, polegała ona na długotrwałym i męczącym treningu, zabiciu pięciu wybranych bestii oraz pozyskaniu duchowego szału z własnego ciała. Niski próg zdawalności prób, oznaczało to, że nie mogli równać się z potęgą licznej armii. Nie powodowali więc sporów między pobratymcami czy innymi frakcjami. Żyjąc w miarę przyzwoitych warunkach ( jak na orków), mieli dość sporo ćwiczebnego materiału, bowiem obozowali w trudnych warunkach i mało kto zapuszczał się na tamte tereny.
Najgorszą możliwą opcją wśród Zielonoskrórych było urodzenie się mieszańcem. Hałda orków i mniej inteligentnych osobników, szanowały tylko czysto krwistych osobników. Reszta była spychana na dalszy plan, nie mogąc liczyć na zwiększenie rangi czy objęcie przywództwa.
Wśród członków Szalonej Furii, można było znaleźć niewielu takich wojowników, zdolnych do prawdziwej walki, wykończyła ich nikła znajomość wspólnych więzów, przez co nikt nie chciał walczyć z nimi razem w boju. Zrządzenie losu, dało jednak pewnemu odmieńcowi szanse by się wykazać.
Ak'bukqy, potężny jak góra pół-ork, pół-troll, z charakterystycznymi wystającymi dolnymi kłami i licznymi bliznami, wyglądał niczym zielony potwór po wyjściu z piekła, przy czym jego mięśnie były wyszlifowane na wzór tytanów. To właśnie on był największym mocarzem spośród plemienia. Tylko dzięki niebywałym genom i ciągłemu szkoleniu jego ojca, stał się tym kim jest. Dawniej nazywano go szkaradnym plugastwem, który był bękartem ze związku trollicy i głównego kapitana. Sama matka Ak'bukqya chciała go pożreć tuż po porodzie, lecz ojciec w porę się zjawił, wyrywając go ze szponów kochanki i uciekając jak najdalej. Dziesięć lat potem, młody mieszaniec, był już gotowy do inicjacji. Olbrzymi Zielonoskórzy szybciej dorastają, tak więc można było się spodziewać większego potencjału ze strony szkarady. Całkiem nieźle mu wychodzi trening, co prawda na początku machał toporem na wszystkie strony, ale za to z jakim efektem, wszystkie drzewa wycinał kilkoma uderzeniami, a gdy pomagał w budowie umocnień nosił kamienne bloki garściami. Tak dobrze postawiony przyszły berserker miał przed sobą ciekawą przyszłość. W wieku dwudziestu lat przyszedł czas na zmierzenie się z bestiami. Pierwszą z nich, zmutowanego kobolda, pokonał bez trudu, rozcinając żuchwę przez jego pysk. Kolejny był wściekły wilk, tu też użył trzonka topora jako zatyczki do zębów zwierzęcia, przygniatając go do podłoża i skręcając mu kark. Trzecia bestia, gnoll, oberwał z podkręconego obrotu, po czym jednym uderzeniem został powalony na ziemie i dobity w śledzionę. Następny był olbrzymi pająk trujący jadem, okrążając potwora z jednej strony na drugą, wycinał jego odnóża, gdy ten nie był już w stanie się utrzymać zadał cios w odwłok przecinając serce. Na koniec Ak'bukqy musiał zmierzyć się z pobratymcem, ogrem z wielką maczugą, pierwsze uderzenie należało do niego, przy kontakcie z bronią szkaradny pół-ork odleciał na kilka metrów, choć dość szybko się pozbierał. Uniknął kolejnego ciosu przetaczając się po ziemi i wbijając topór w nogę ogra, ten zaryczał chwiejąc się u upuszczając maczugę. Odmieniec ją podniósł i zaatakował z całej siły w głowę przeciwnika, ten oszołomiony padł. Wtedy młody pół-ork nie zwracał szczególnej uwagi na obrażenia które otrzymał, z wiekiem się to nie zmieniło. Polował samotnie i samotnie zdobywał chwałę. Gdy nadeszła Wojna Twórców, udał się na front południowo- zachodni gdzie walczył z Legionami Potępionych i Nieumarłymi. Szybko okazało się jednak, że większość plemion postanowiło się z nimi przymierzyć, gdyż byli mamieni obietnicami o potędze i nowych terenach łowieckich. Ak'bukqy, nie popierał tego rodzaju paktów. Zadaniem wojownika Zielonoskórych było bronienie tego co się zdobyło, a nie dzielenie z istotami wątpliwego pochodzenia. Jego odmowa brania udziału w spikowaniach, zmuszała jego plemię do odłączenia go od swoich ziem i wygnania. Gdyby został on tam dłużej, osądzono by jego klan o zdradę, co by przekładało się na nie ciekawą sytuacje militarną i handlową.
Ak'bukqy podczas tułaczki został zaskoczony przez lawinę kamieni, ostatni z nich trafił go w głowę.
Wpadł wtedy w trans i ujrzał w wizji Taranusa, który mówił do niego by ten oddał jego ludowi to co do niego należy, pokonując króla orków. Dodał jeszcze by szukał sprzymierzeńców w postaci szaleńców którzy za nim podążą. Pół-ork ocknął się wierząc, że przemówił do niego wielki bóg Zielonoskórych. Nie rozumiał do końca co Krwawy Ojciec chciał mu przekazać, ale był gotów znaleźć i zniszczyć owego króla orków. Biegnąc przed siebie z furią i głupotą godną zdziczałego skunksa, podążał za niewiadomym celem w nieznanym mu kierunku. Nie zatrzymał się i nie zwątpił ani na chwilę, przemierzając góry i lasy w poszukiwaniu przeciwnika. Pewnie wędrowałby tak aż do wycieńczenia, gdyby nie jeden przypadkowy traf.
Przemierzając drogę między starym klifem a zrujnowaną świątynią, usłyszał on odgłosy walki. Zobaczył on wkrótce potem, że ktoś okryty płaszczem jest atakowany przez zgraje jaszczuro-ludzi, którzy najwyraźniej postanowili zrobić sobie z niego posiłek. Nie zastanawiają się ani przez chwile, Ak'bukqy powędrował na napastników z okrzykiem: ''Za *Shar’danash*! Moja pieść iść po was, wy wstrętne jaszczury!''
Jaszczuro-ludzie mieli długie miecze w obu rękach, twardą skórę i niesamowicie odrażający oddech. Nie łatwo takich pokonać, ale co to dla wojownika z krwi trolla? Po prawdzie, obrywał ze wszystkich stron, ponieważ wokół niego zatoczyła krąg ich grupa , lecz nie zmogło go to w żadnym ruchu. Im bardziej krwawił tym więcej szału z siebie wyładowywał. Siekał nieprzyjaciół w poprzek i odpychał barkiem. W krótkim czasie zabił czterech z nich, reszta wycofała się. Tajemnicza postać również walczyła i podcięła jednemu z nich gardło sztyletem, trzymając go od tyłu.
- Wrrarrr! Wracać tchórze! Jeszcze ma topór się nie stępić! – Wielki pół-ork ruszył za uciekinierami, niosąc za sobą okropny swąd potu i wykrzykując różne słowa – Moja nadchodzić! Gniew *Shar a nor’da* być nieopisany!
- Czekaj, stój! – Osoba w płaszczu odezwała się do Ak'bukqy, a ten na chwile przystanął. - Oni mają niedaleko siedlisko!
- Siedlisko węży, czy gniazdo pszczół, i tak je zniszczę!
- To nie jest jakiś tam zwierzęcy rój tylko jaszczury z bronią i inteligencją wyższą od przeciętnego człowieka! Nie idź tam, bo zwabisz ich tu więcej!
- Niech twa łepka się nie lęka! Ja być SZALONA FURIA, nic mi nie grozić!
- Nie boje się o ciebie tłumoku! Nie chce mieć ich na ogonie, gdy cię zabiją i zjedzą na przystawkę.
- Nic mi nie być, ja Ci mówić! – Zielono-skóry wygnaniec znów zaczął pościg.
Jaszczuro-ludzie syczeli i gderali, gdy to zauważyli. Uciekając przed szkaradnym Zielonoskórym, wskoczyli do jamy, gdzie podniosła się wrzawa. Ak'bukqy, czekał przed wejściem wołając by przeciwnicy się pokazali. Natychmiast pojawił się wataha pokryta zielonymi łuskami. Po ich gwarze można było się domyślić że są bardzo podnieceni i wreszcie doczekali się upragnionego mięska. Naszemu bohaterowi było jednak obojętne z iloma przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć, pragnął jedynie zwycięstwa uzyskanego w krwawym boju. Okazało się jednak, że siły przeciwnika są bardziej liczne i wyszkolone niż się tego można było spodziewać. Pół-ork wykonując szybkie ruchy wahadłowe, poprzewracał wygłodniałe stwory jak krzesła bez podparcia. To nie wystarczyło, pełzając po ziemi zaczęli podgryzać mu nogi. Jeden z nich nawet rzucił się na jego plecy i chciał mu odciąć głowę.
Wtedy wkroczyła tajemnicza osoba w kapturze, używając ognistego bicza pociągnęła jaszczura do siebie, zrzucając go z Ak'bukqya. Nie było czasu na podziękowania, walka wrzała i kolejni jaszczuro-ludzie wyłaniali się z szczeliny.
- Ty! Wielki! Widzisz ten głaz nad urwiskiem? Idź i go zepchnij! – Wołała postać w płaszczu do Zielonoskórego.
- Nie! Odwrócić się od walki?! Nigdy! – szkaradny pół-ork dał się całkowicie ponieść szaleństwu, już i tak ledwie dawał rade odpierać ataki, ale coś w nim pozwalało mu wytrzymać jeszcze długo głębokie rany na jego ciele.
- Ach! Idiota! – tajemnicza postać nie miała wyjścia, sama wdrapała się na szczyt wzgórza i potraktowała fragment skały zwojem metamagicznym, wypowiedziała formułę składając ręce na głazie. Ten odsunął się po urwisku prosto w jamę, zabijając kilku syczących wojowników i blokując wyjście kolejnym. Ak'bukqy wykończył ostatkami sił będących na powierzchni.
-Aaa! Chwała mi! Wrogowie uginają się pod ciężarem ma gniew! – obdarty Zielonoskóry wyszedł z szału i tuż potem sparaliżowało go kładąc go na kolana.
- Posłuchaj… - postać w płaszczu odkryła kaptur, ukazując swoja prawdziwą postać. Wygląd demonicy i głos kobiety wyjaśniały pochodzenie ognistego bicza. – Teraz wiesz kim jestem, nie podziękuje za uratowanie życia, dopóki nie wyjaśnisz mi dla czego mi pomogłeś.
- Demon? Agrh! Moja głupi! Teraz wyciągniesz z Ak'bukqya serce i pożresz jego dusze!
- Nie, nic z tych rzeczy, jestem po części człowiekiem. Nie musisz się mnie obawiać.
- Moja nie lękać się śmierci! Choć! Przyjdź po mnie, mam jeszcze siły by odciąć ci kończynę, przed zejściem na łono Taranusa!
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie chce cie zabić, świrze!
- Mówisz tak *garden* bo się mnie lękasz! – Ak’bukqy wypowiadając te słowa słabo się poczuł i już po chwili zemdlał.
Kobieta-demon tylko westchnęła. Chciała go zostawić i kontynuować swoją misje, ale coś jej na to nie pozwalało. Sumienie? Możliwe w końcu uratował jej życie, wypadałoby się odwdzięczyć choć pewnie szkaradny pół-ork tego nie doceni.
Dolina Cendel Cip , wyżyna na ustroju panowania Korgana. Nie było wiadomo jednak ilu Nieumarłych wędrowało przez te tereny ze swoją stęchlizną. Zapewne poruszali się Wzdół urwistych brzegów gór, tam najłatwiej spotkać szpiegów i emigrantów. Jaskinie na zachód od głównego traktu prowadzącego do siedziby potężnego orka, są dawnymi siedzibami goblinów. Jak większość Zielonoskórych prowadzili tryb koczowników i wędrowali za zwierzyną. Tam właśnie kobieta zataszczyła rosłego pół-orka, co nie ukrywając sprawiało jej problemy. Opatrując mu rany, rozpaliła ognisko i przygotowywała posiłek. W czasie gdy obierała warzywa i rozdzielała mięso z królika. Ak’bukqy miał kolejną wizje w której jego ojciec w umundurowanej zbroi dawał mu rady, jedna z nich brzmiała ''Nie zawsze będziesz w stanie sprostać wyzwaniu, mój synu. Znajdź kogoś kto doceni twój potencjał i bądź wobec niego lojalny. Wtedy uzyskasz przyjaciół, którzy pozwolą Ci zmienić twoje nikłe przeznaczenie.'' Budząc się ze snu, Ak’bukqy nie wiedział co się dzieje. Demonica siedziała na taborecie i gdy zauważyła jego reakcje z poważną miną powiedziała:
- Nie wstawaj. Oberwałeś tak mocno, że to cud, że przeżyłeś.
-Uhm? Demon mnie opatrzyć? Czemu twa to robić?
- Mam wobec ciebie dług, a ja nie lubię pozostawać wdzięczna– Kobieta patrząc na szkaradnego wojwonika, położyła stopę na owiniętym szmatą toporze. – Na razie Ci nie ufam, dla tego nie dostaniesz broni zanim się lepiej nie poznamy. Od początku, jak masz na imię?
- Ak’bukqy! Moja być największym wojownikiem mojego plemienia. Większym być tylko mój papcio Herda’shtun.
- Tak? Jakie to plemię? Nie słyszałam o wojownikach twojego pokroju.
- Mój klan być Szalona Furia! Znaczy się być dawniej, bo teraz ja być wygnany.
- Więc jesteś wyrzutkiem. Nie współczuje Ci, pewnie sobie zasłużyłeś.
- Wrar! Nie wspominaj o tym przeklęta wiedźmo! Przez takich jak ty plemię mnie wygnało!
- Najlepiej zrzucić winę na innych. To był pewnie twój los i twój wybór. Idziemy ścieżkami, które sami wybieramy, a nawet jeśli nie, to zawsze możemy zawrócić i złożyć donos do bogów.
- Po co składać donosy, skoro można rozwalić wszystko ostrzem miecza?
- Dlaczego ja strzępie język? Powiesz mi przynajmniej dokąd idziesz?
- Idę do… do… No, biegłem do…
- Nie wiesz gdzie pójść, co? Nie masz planu i szwendasz się po okolicy bez celu. – Kobieta wstała, wyjęła mapę i rozłożyła ją na stole, wskazując punkt na mapie. - Spójrz, jesteśmy tutaj, na wyżynie Cendel Cip między Oktaviusem i Zornegorrą. Zmierzam do plemienia Ostrej Włóczni, niedługo będzie tam posiedzenie plemion. Skoro chcesz znaleźć króla orków to najlepiej tam szukać.
- Urhm… Ostra Włócznia być zdradziecka! Demony także!
- Oczywiście nie musisz iść ze mną, możesz zostać tu i czekać na olśnienie.
- Czekaj! Ak’bukqy nie znać drogi. Ty mnie zaprowadzić, a ja cię chronić. Pasować?
- Tak wielkoludzie. Postaraj się tylko… nie rzucać w oczy. – Kobieta pół-demon miała w zanadrzu jakiś plan, to że spotkała osiłka który ją ochroni było korzystne, lecz trudniej jej było teraz poruszać się niepostrzeżoną.
- Moja przysięgać CI oddanie. A tak na *moltun* to jak twoja się zwać?
- Lacrima. Zrobiłam siekankę z królika w sosie z warzyw, choć pewnie taki olbrzym jak ty, potraktuje to jako drobną przystawkę. – Zainteresowany smakiem potrawy zielono-skóry pół-ork wziął miskę z jedzeniem i chłapiąc paszczą zjadł całą jej zawartość na raz.
- Mało! Moja być nadal głodny.
- Przyzwyczaj się, chyba jak chcesz upolować coś grubszego. W okolicy nie ma zbyt dużo zwierząt.
- Moja wielki myśliwy. Zaraz wracać z żarło. – Ak’bukqy zabrał topór i wyszedł z jaskini w poszukiwaniu zwierzyny.
W tym czasie Lacrima zabezpieczyła przejście inskrypcjami i również ruszyła, tylko, że na zwiady.
Dodaj komentarz