Rozdział Pierwszy Muskania: Niepewna przyszłość...


Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:51

   Lewiada oficjalnie należy do wojsk Imperium, została jednak podzielona na kilka państw, aby można było łatwiej wydawać rozkazy militarne oraz by nie wzrosła inflacja.

Muskania należy do narodu Serbeli, jest głównym miastem pomiędzy terenami Zielonoskórych a zachodnimi rubieżami Imperium. Zapewne dla tego jest tu tak niebezpiecznie, orkowie z Klanu Zbuntowanej Pięści mają swoje obozy tuż za przesieką i nie są znani z łagodnego charakteru. Jak już się wkrótce okaże, niebezpieczeństwo jest bliżej niż na to wskazują pozory.

   Przybliżmy jednak czas obecnych wydarzeń. Jest rok 1037 ery ciężkiej stopy, zbliża się miesiąc młota a wraz z nim mrozy okrywające środkowe niziny Feunu. Ludzie szykowali się na zimę, kupując ciepłe ubrania i wypychając mieszkania mchem. Nie wszyscy mają tyle szczęścia by móc ją przeżyć, wielu bezdomnych straciło swoje włości podczas Wojny Twórców. Jednym z nich był nasz pierwszy bohater.

 

Nadchodziła noc w Muskani w ten niespokojny wieczór, niedaleko farmy Phlistonów w pewnej dużej zanieczyszczonej szopie obitej starym drewnem i podpartej kamieniami od spodu, mieszkał a właściwie włóczył się  młodzieniec, który od pewnego czasu nie miał co jeść ani gdzie spać. Nie przeżył by długo w takim stanie zwłaszcza, że nadciągała zima a chatka nie była odpowiednio przystosowana do chłodnych warunków atmosferycznych.

   Mężczyzna ten miał na imię Woodrean, wyglądał jak dobrze zbudowany chłopak z długimi szatynowymi włosami i piwnymi oczami. Trochę umięśniony i  wysportowany a przy tym niezwykle zręczny i odziany w stare sandały i oliwkowy płaszcz.

   Właśnie przygotowywał wytrychy wykonane z gwoździ oraz drutów. Nabił je na okrągłą zawleczkę i schował do kieszeni płaszcza. Po jego ubraniu zawiesił swoją katane na pasie, wyruszając ku wrotom Muskani. Szedł wzdłuż pól na których rosły makowce, ścieżka była szorstka i wyboista a z każdym krokiem coraz równiejsza. Woodrean nie przekroczył ostatniego ździebła roślin gdy zauważył strażnika patrolującego okolicę murów miasta. Opancerzony w wyszywaną kolczugę oraz żelazny hełm, dumnie maszerował w stronę bramy. Młodzieniec szedł za nim mając nadzieję iż nie zechce go on przeszukać.

Za posiadanie sprzętu złodziejskiego można dostać nawet do dwudziestu batów, taka kara została wzniesiona przez Wysoką Radę Lordów, dla ogólnego zapobiegania nauk tego fachu, co jednak nie dawało efektów, wśród ludzi na marginesie społecznym.

   Woodrean nie był w tej grupie ludzi, ale w dzieciństwie znał chłopca, który do niej należał  za kilka miedziaków i jedzenie, pokazał on mu podstawowe ruchy oraz zwodnicze manewry każdego łotrzyka. Jego rodzice tego nie popierali, dali mu szlaban na wyjścia, więc wiązał linę z prześcieradeł i wykradał się gdy wszyscy w domu jeszcze spali. Dzisiejsza noc przypominała mu jak razem z Albertem, wykradli kury z działki Wistopa i wpuszczali je do pracowni nauczyciela alchemii w szkole Woodreana. Widok miny tego starego zrzędy, próbującego złapać drób i ślizgającego się w rozlanej z probówek mazi błotnej był niezapomniany.

   Chłopak przestał wspominać przeszłość gdy w końcu dotarł do bramy, tam czekali na niego inny gwardzista.

   - Hej ty, podejdź tu! - zatrzymał go strażnik mówiąc podwyższonym głosem.

   - Coś się stało? – spytał niepewnie młodzieniec.

   - Tak. Każdy kto chce wejść do miasta musi zapłacić 5 sztuk złota. - Strażnik wyciągnął dłoń w oczekiwaniu na myto, lecz Woodrean nie miał ani miedziaka i mógł w tej sytuacji zrobić tylko to czego się nauczył od Alberta czyli kraść. Musiał to jednak zrobić z finezją, tak aby przedstawiciel prawa nie zauważył podstępu. Pierwsze co przyszło mu do głowy to szybkie odwrócenie uwagi.

   - Hej, czy to nie Lord Sigiel? - rzekł Woodrean po czym gwardzista obrócił się za siebie, spoglądając we wskazanym kierunku. Młodzieńcowi to wystarczyło do spenetrowania jego sakiewki, wzięcia z niej garści monet i włożenie do własnej.

   - To przecież Giht, - zauważył strażnik bramy – nasz patrolujący.

   - A tak, musiałem go z nim pomylić. Ruszał się zupełnie jak on i ta postawa, po prostu nie wprost ich odróżnić.

   - Ty coś kręcisz.

   - Nie, absolutnie nie, po prostu niedowidzę, to wada wrodzona, mój pradziadek nie do widział tuż przed wyruszeniem na polowanie a potem go zabił worg, nie jakiś tam kobold czy dzik tylko worg ,bo miał ślady na…

   - Dobra, dobra – przerwał mu gwardzista - daj te 5 sztuk złota i zmiataj mi z oczu! - Woodrean wręczył mu jego ukradzione pieniądze. Ta sytuacja go krępowała i chciał jak najszybciej przejść przez bramę.

   - I jeszcze jedno -  strażnik chwycił za ramię Woodreana, który aż pocił się ze strachu – każdy nowy przybyły nie będący z miasta musi się zarejestrować w urzędzie cywilnym w ciągu trzech dni. Jeśli zostaniesz na dłużej nie zapomni wziąć weksel.

   - Ta-tak jest sir… zrobię to najszybciej jak będę mógł!

   -  Nie trzeba się śpieszyć 3 dni to dużo – gwardzista spojrzał w stronę patrolującego, był dość daleko w odległości około dziesięciu stóp – a w Muskani trudno ich dożyć bez odpowiednich kontaktów.

   - O co dokładnie ci chodzi?

   -No nic takiego, wystarczy, że dopłacisz jeszcze 15 złotych monet. Wtedy rozgłoszę wśród miejscowych iż jesteś pod naszą ochroną.

   - Nie wiem, czy mam tyle.

   - Hmm, no cóż, nie będę się prosić o parę groszy, jak ci nie zależy na własnym zdrowiu to życzę powodzenia.

Haracz który próbował od niego uzyskać strażnik bramy była próbą wyłudzenia pieniędzy właściwie za nic. Zwyczajny człowiek za tak niską stawkę nie potwierdziłby, że jest za kogoś odpowiedzialny a tym bardziej za nieznajomego nie będącego, nikim ważnym. Takie oszustwa są tolerowane do czasu aż ktoś taki nie zostanie przyłapany na gorącym uczynku, wtedy czeka go zwolnienie ze służby i sąd wojskowy, choć jak mówią sami strażnicy ‘’gra jest warta świeczki, gdy łapówkarstwo staje się jedyną rozsądną alternatywą, przetrwania wśród przewyższającej liczby przestępców.’’

 

   Strażnik bramy wpuścił Woodreana, choć ten nie miał zadowolonej miny, musiał się jeszcze zmierzyć z tym co niewidoczne na zewnątrz murów miasta.

Mrok okrywał ulice Muskanii a prymitywne latarnie, przetopione  z metalu, w kształcie berła, nie dawały wystarczającego poczucia bezpieczeństwa swoim ograniczonym światłem wydobywającym się z wielkiej świecy wewnątrz, aby szary obywatel który nie miał pilnych interesów odważyłby się na wyjście na zewnątrz do wielkiej zgrai rzezimieszków, ukrytych pośród ciemnych zakamarków i czekających tylko aż jakiś biedak przejdzie przez okrytą cieniem uliczkę, by go potem przewrócić, szybko zamknąć mu usta i poderżnąć gardło.

   Woodrean był tego świadomy i nie chcąc skończyć zamordowany w rynsztoku biegł do najbliższej gospody w poszukiwaniu schronienia. Kiedy kilku podejrzanych typów spoglądało na niego pogardliwie z zaułków, serce zaczynało mu szybciej bić, niektórzy z nich szli za Woodreanem, który słysząc kroki za sobą przyśpieszał kroku, tak długo aż adrenalina zaprowadziła go do Przytułku Zambiego. Nie tam chciał dotrzeć, ale w ostateczności i tak dobrze trafił.

   Młodzieniec zapukał do drzwi budynku, drżał, spoglądając na nadchodzących mężczyzn w jego kierunku. Po dźwięku przesuwania suwaków i kłódek z wewnątrz przytułku,  otworzył mu pewien mężczyzna, który nie zadając żadnych pytań wciągnął go za rękę do środka.

   Był to pół-elf w stroju kapłana Penterusa. Długa, błękitna toga i niebiesko-czarny pas cechował jego wygląd.‘’ O, kolejny gość, rozgość się a ja ci zrobię ciepłej herbaty. ’’ Tymi słowami powitał go mężczyzna zamykając za nim drzwi. Miejsce do którego trafił nasz bohater nie było to nic innego niż ośrodek dla bezdomnych i chorych w którym niedouczony personel starał się pomóc nieszczęśnikom w ich trudnej sytuacji. Woodrean nie chcąc wykorzystywać ich uprzejmości próbował wyjaśnić swoją sytuację.

   - To nieporozumienie- mówił – ja nie pochodzę stąd…

   - Wiem, wiem – przerwał mu kapłan -  nie masz się czego wstydzić, my wszyscy jesteśmy pod opatrznością Zbawiciela Dusz i tylko on może nas osądzić ostatecznie. Rozgość się, nie jest rozsądnie wychodzić na zewnątrz w tak niebezpieczny wieczór.

Chłopak wiedział że kapelan ma racje.  Poza tym on też był w pewnym sensie bezdomny a jedna noc w przytułku nie robiła aż tak wielkiej różnicy.

Leżące na podłodze koce czyniły role improwizacyjnych łóżek na których byli ludzie w obdartych ubraniach.  W tym pomieszczeniu nie było już zbyt dużo miejsca, ale Kapłani znaleźli dla Woodreana spokojny kąt przy posągu, który był postawiony w  północno-zachodnim skrzydle. Twarz kamiennej rzeźby wyglądała dość staro i była zwrócona ku wejściu, jej postura przypominała wysokiego, potężnego mężczyznę w żelaznej zbroi i z włócznią .

   - Czy to Penterus? – zapytał zaciekawiony Woodrean, wskazując eksponat.

   - Nie, nie, moje dziecko. Ten posąg przedstawia Zambiego, pierwszego z Lordów, który  przygarnął i opiekował się potrzebującymi. Jego czyny zainspirowały wyznawców boga oczyszczenia do zakładania domów takich jak ten.

   -Acha. Ale przecież Lord Zambi nie pochwalał metod osądzania Penterusa. Pisał listy protestacyjne o samosądach a z tego co wiem są one podstawą działania waszego boga.

   -Uważasz że zaprzeczamy własnym intencją? Powiem ci coś, Zambi por Undershten chciał tylko zapobiec niepotrzebnemu zamieszaniu w urzędach prawnych. Nie sprzeciwiał się otwarcie woli Zbawiciela Dusz, wiedział bowiem iż ludność Lewiady musi ingerować się w kwestie polityczne, wykrywając zbrodnie które umykają wymiarowi sprawiedliwości.

   - Pewnie masz rację, choć z tego co wiem wolał on oddać oskarżonego obywatela w ręce prawa Imperium niż wściekłemu tłumowi.

   - Wyznawcy Penterusa nie gromadzą się by dać się ponieść ‘’wściekłemu tłumowi’’, tylko aby wymierzyć sprawiedliwą karę tym którzy na to zasługują. Jeśli nie znasz naszych przykazań, nie możesz zrozumieć prawdziwego przesłania naszych czynów.

   -Znam je wszystkie, kapłanie. Wiem także, że uważacie się za nieomylnych bo podobno ‘’doznajecie objawienia waszego boga a ten ukazuje wam prawdę’’. Nie wiem czy jesteście tacy naiwni by wierzyć że pozostali bogowie tego nie wykorzystają, czy też macie po prostu jakiś szósty zmysł wykrywania podstępu.

   - Krytykujesz nas, mówiąc iż jesteśmy manipulowani przez bóstwa, jednak widzę że sam oddajesz się tej która zwodzi zmysły! Tak, mówię o Menfis, bogini iluzji i zarazem podstępu jak mniemam. Zdziwiony skąd to wiem? Zbawiciel Dusz pozwala nam przejrzeć innowierców na wylot. A co dała ci twoja Władczyni Księżyca? Może kłamstwa, którymi cię karmi we śnie?

   - Nic podobnego, nie oczekuje zbyt wiele od niej a ona w zamian nie chce niczego ode mnie.

   - Więc bierzesz coś w zamian za nic, to typowe dla złodziei. Jeśli chcesz dalej ciągnąć taką rozmowę, będę musiał cię wyprosić, jak wiesz nie ukrywamy przestępców.

   - Dobrze – Woodrean zrozumiał iż kapelan daje mu szansę cofnięcia swoich wcześniejszych słów – przepraszam, nie chciałem obrazić wiary kogoś kto zapewnia mi schronienie.

   - To wystarczy, cieszę się że opamiętałeś swój język. Nie mogę cię winić, nie wszyscy urodzili się by godnie czcić Zbawiciela Dusz. Nie wyczuwam w tobie zła, raczej desperacje, to by wszystko tłumaczyło, ale na przyszłość postaraj się nas ''wszystkowidzących’’, nie prowokować.

   Woodrean przeprosił po raz drugi, zapewniając że taka sytuacja już się nie powtórzy.

 

   Kiedy młodzieniec oswoił się z niecodziennym otoczeniem, kapelan podał mu herbaty, która miała gorzki posmak i nie specjalnie przypadła mu do gust, lecz nie chcąc robić przykrości gospodarzom wypił ją zatykając nos. Kilka chwil potem poczuł się senny, odłożył swoją katanę i sakwę pod koc i osunął się na niego kładąc głowę na wybrzuszeniu. Nie przywykł on jeszcze do tak twardego i nieprzyjemnego podłoża, kiedy jeszcze żył w swojej rodzinnej wiosce spał na aksamitnym łożu w pościeli z lnu.

   Brak pieniędzy oznaczało dla niego brak luksusów. Woodrean zastanawiał się z zamkniętymi oczyma jak na nie szybko zarobić i przychodziła mu do głowy tylko jedna myśl: ‘’Trzeba będzie oszukiwać i okradać jak niegdyś Albert’’.

   Po niedługim czasie zapadł w głęboki sen. Sen, który zamienił się w koszmar, powtarzający się co nocy. Teorta, nieistniejące już miasteczko z którego pochodzi pewien chłopiec, wraca on tam mimowolnie co nocy ,próbując przełamać swój strach i pomóc swoim rodzicom, atakowanym przez nieznane plemię Ogriandy. Nie jest jednak w stanie się ruszyć ,woła matkę walczącą zardzewiałym mieczem ,ale ta go nie słyszy, w boju napastnicy odcinają jej głowę toporem a ojciec nie widząc chłopca nawołuje jego imię w rozpaczy ,dając się przy tym uderzyć z zaskoczenia w plecy. ‘’Woodrean, gdzie jesteś synu?! WOODREAN?! Achhh!’’ tak brzmią ostatnie słowa nieprzytomnego maga związanego grubym sznurem i niesionego przez rosłego ogra w bezgraniczną ciemność. Pobliska willa zaczyna płonąć hucznym ogniem a wraz z nim ciało matki chłopca, usłyszał on przy tym krzyki dobywające się z wewnątrz domu, jakby kobieta wciąż żyła… i nagle w tle dobiega jeszcze inny dźwięk, podobny do stukania łyżki o miskę...

   -  Pobudka, wstajemy! - To był głos Kapłana który właśnie naganiał na poranne śniadanie.

Jakkolwiek Woodrean byłby jeszcze niewyspany po zaledwie 5 godzinach spędzonych w psychodelicznej Krainie Snów, to i tak dziękował Menfis za wyswobodzenie z tego transu. Chłopak wie, że wizja która objawia mu się co nocy nie jest karą, ale tylko przypomnieniem o jego własnym przeznaczeniu.

O tym jednak później. Wróćmy do lokatorów przytułku. Niektórzy wstawali, inni chcieli pospać dłużej, a nieliczni w ogóle nie dawali oznak życia, choć nie wielu zwracało na to w tej chwili uwagę. Woodrean jako że wciąż pamiętał swoje nieprzyjemności z herbatą nie chciał narzucać się na dłużej i zabierając swoje rzeczy skierował się w stronę wyjścia.

   - Już wychodzisz? - Zapytał go  ten sam kapelan który poprzedniej nocy go wciągnął do przytułku

   - Tak, eh... mam pilne sprawy do załatwienia.

   - Ah, rozumiem. Tylko uważaj na siebie, dobrze?

   - Dobrze.

   Chłopak czuł iż zbytnia opieka jego osobą jest spowodowane tym iż uważany jest za żebraka, nie chciał on jednak wyprowadzać prostych ludzi z błędu, wiedząc że jego prawdziwy zawód byłby potraktowany pogardliwie.

   Z perspektywy poranka, prawie wszystko wyglądało inaczej. Okryte kamiennymi płytami dzielnice rozciągały się w blasku promieni w dwie przeciwległe strony a pomiędzy nimi Stała cytadela z marmuru, wcześniej, ledwo zauważalna, teraz, można zauważyć jej majestatyczny kontur wzorowany na sklepieniach wież zamkowych. Różnokształtne domy z cegły i kamienia przylegające do murów wydają się bardziej przyjazne, tworząc przejrzystą, choć nieregularną kolumnę.

   Słońce zmyło z ulic większość rzezimieszków, którzy mając dość emocji z wieczoru wyruszyli do kryjówek swoich gildii. Teraz młodzieniec mógł zająć się sobą  a najlepszym miejscem na zebranie myśli była pobliska karczma Pod Rozbrykanym Jednorożcem.

 

   Karczmarz właśnie otwierał swój przybytek, jego pomocnik jak co dzień sprzątał miotłą przed wejściem a kelnerka układała talerze na stołach dla stałych gości, którzy swawolnie budzili się i schodzili po schodach piętra wyżej.  Nie minęła godzina i już pierwsi klienci przychodzili się napić trunku do tego lokalu. Wśród nich był też i Woodrean, starczył mu miedziak czy dwa aby zatopić swoje smutki w tanim piwie, ale jego trudne położenie zmuszało go do zabierania a nie wydawania.

   Pod pozorem odwiezienia starego przyjaciela, Woodrean wszedł po schodach na pierwsze piętro i tam zaczął sprawdzać czy ktoś go nie obserwuje a gdy większość gości  jeszcze spała w swoich pokojach, lub zeszła na dół, on zaczął wchodzić po kolej do pokoi lokatorów grzebiąc po szafkach i kufrach w poszukiwaniu kosztowności z czego zazwyczaj znajdował drobne klejnoty i pierścienie.

   Zdarzyło się raz czy dwa że ktoś był w sypialni, wtedy też poruszał się niezwykle cicho i powoli stąpając na przednich palcach stóp, gdy tylko widział jakieś oznaki budzenia używał hipnotycznego zaklęcia, którego nauczył się podczas lekcji psychologii w szkole imienia Andersena Higwarda, polegało ono na powolnych gestach i szeptach w języku ‘’węży’’’. Ociężali osobnicy byli bardziej na nią podatki, więc Woodrean łatwo mógł w ten sposób rozkazać im żeby ponownie zasnęli.   Zastał też sytuacje w której lokator nie spał a właśnie się przebierał w zielone spodnie z lateksu, gdy zauważył Woodreana z oburzeniem spytał dlaczego wszedł do jego komnaty.

   -J-ja, pomyliłem pokoje, bardzo przepraszam.-  odrzekł z zakłopotaniem Wooodrean próbując zatuszować swój proceder.

   - Jasne, zdarza się, może lepiej będzie jak sobie już pójdziesz i zamknij za sobą drzwi.

   - Oczywiście. -Jak przystało na byłego szlachcica, Woodrean zachowywał maniery wobec ludzi podobnego pochodzenia kłaniając się lekko w przód.

   Młodzieniec był po całym tym zdarzeniu trochę spanikowany ,lecz pustą część jego płaszcza, spowodowała iż nakłonił się do przeszukania drugiego piętra. Nikogo tam nie było, dawało więc to mu czas na infiltracje wszystkich kufrów w środku których oprócz tandetnych broni i ubrań znalazł także ładne naszyjniki oraz zdobiony pas. Zanim ktokolwiek zdążył zauważyć zniknięcie tych rzeczy, Woodrean był już na dole. Zdobył nie mały łup w krótkim czasie. I zapewne mógłby on się nim radować gdyby nie kobieta którą spotkał przy wyjściu. Była to wojowniczka ze skórzaną zbroją oraz butami, wyróżniały ją niebieskie oczy i włosy sięgające jej do szyi.  Zatrzymała ona Woodreana swoim kijem blokując mu drogę.

   - Mamy lepkie ręce co? – zapytała z zaciekawieniem, zupełnie jakby wiedziała o całym zajściu.

   - Nie wiem o czym mówisz…

   - Nie martw się, nie jestem ze straży.

   - W takim razie, czego chcesz ode mnie?

   - Twoich talentów.

   - A dokładniej?

   - To nie jest miejsce na takie rozmowy – Kobieta spoglądała na stół wokół którego siedzieli trzej mężczyźni. Pierwszy szczupły i zakapturzony w czerniowy strój. Drugi z brodą oraz blizną na lewym policzku, nosił szaty kupca i złoty łańcuch na szyi. Trzeci natomiast w czarnej zbroi, pomarszczony i siwy. – znajdź mnie na tutejszym cmentarzysku, pośród krypt Archibiaków.

   -Zaczekaj – odezwał się odruchowo Woodrean – jak masz na imię?

   - Anetsha. Wybacz mi, ale na mnie już czas.

   Kobieta wybiegła przez drzwi tak szybko jak się w nich znalazła a tajemniczy mężczyzna z czarnym kapturem pobiegł za nią. Woodreana  ciekawiło to co się właśnie wydarzyło i pewnie długo by się nad tym zastanawiał gdyby nie fakt iż ktoś zaraz może odkryć że z komnat ubyło „kilka’’ błyskotek a towar sam się przecież nie sprzeda. Skłoniło to jego do natychmiastowego opuszczenia gospody i wyruszenia do największego sprzymierzeńca każdego złodzieja - pasera.

 

Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz