Archiwum październik 2018


Legendy Sowiego Królestwa - Będę sobą...
Autor: Apostrof | Kategorie: video 
31 października 2018, 15:02

Soul eater - Rock your soul
Autor: Apostrof | Kategorie: video 
29 października 2018, 15:55

Kulturyści - I need you babe
Autor: Apostrof | Kategorie: video 
25 października 2018, 17:06

Dajmony - Diamonds
Autor: Apostrof | Kategorie: video 
24 października 2018, 17:13

Korgan - Król Orków (Część II)
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
19 października 2018, 14:23

   Ak’bukqy, jako, że jest lepszym wojownikiem niż myśliwym – choć podobieństwo jest naprawdę spore – Nie potrafi zachowywać ostrożności, czy też zakładać pułapek do takiego stopnia, iż musiał się nabiegać i zapolować na większą i bardziej ociężałą zwierzyną. Można powiedzieć, że błądził w kółko podążając za świeżym tropem. I pewnie robił by to nadal, gdyby nie odczuwał głodu, którym kierował instynkt. Dotarł do kotliny, czy też przełęczy pomiędzy terytorium ludzkich koczowników i ich bydła.

   Kuszący widok i zapach pieczonej wieprzowiny spowodował, że pół-ok, pół-troll, zapomniał o przestrogach i zwadach z nimi z dzieciństwa. Tym bardziej z tego co wiadomo mu było o ludziach, to, że w większości są oni bardzo tolerancyjni i chętnie handlują z innymi rasami. Tępa głowa Ak’bukqy’ego, nie pozwalała mu jednak ocenić sytuacji wystarczająco dobrze by wiedzieć po co przybysze z południa przybyli na tereny Ogrndy. Tak oto nasz Zielonoskóry przyjaciel, ciężkim krokiem zbliżał się do obozu. Nawet ktoś przygłuchy był w stanie usłyszeć jego skowyt. ''Skażeni'' rebelianci byli czymś nowym dla niego, choć słyszał on o takich rzeczach jak Lordowie, Wojna Twórców, czy Złotym Deszczu. Nie potrafił jednak skojarzyć tych faktów z przybyszami.

W między czasie. Na wzgórzach zwanymi Hipogryfem, Lacrima przeprowadzała badanie terenu i próbę okiełznania dzikich stworzeń zwanymi potocznie również hipogryfami. Sporządzenie odpowiednich mikstur i zaklęć zajmowało sporo czasu, tak więc pół-demonica przygotowywała się na spotkanie z nimi, podczas marszu i krótkich postojów.

   Latające bestie nie były zbyt potulne a samo to, że mogły atakować z góry dawało im przewagę taktyczną. Lacrima postanowiła jednego ujarzmić, co wcale jej się nie podobało, lecz nie miała innego wyjścia, jeśli chce wędrować z hałaśliwym pół-orkiem.

   Pijąc miksturę niewidzialności rozpoczęła skradanie się do celu. Nie mogła oddychać zbyt głęboko bo tamtejsze hipogryfy mają dobry słuch i jeszcze lepszy wzrok.

Nasza bohaterka zdołała obejść od tyłu jedną z latających istot i próbowała batem przywołać ją do posłuszeństwa, chwytając ją za szyję i przyciągając do siebie. Potężny hipogryf nie był jednak potulnym kotkiem i próbował się wyrwać z uścisku. Lacrima wykorzystała wcześniej przygotowaną formułę magiczną by unieruchomić go do wystarczającego stopnia, by poskromić jego naturę. Stworzenie rzucając się na wszystkie strony, wpadło w szał, odpychając pół-demonice od siebie z wielką siłą.

   Wtedy zrozumiała, że pomyliła zaklęcia. Wielu osobom się to zdarza. Czasami jedno słowo, lub nawet litera, zmieniają efekt czaru. A w przypadku atakowania przeciwników, którzy są bardziej agresywni i masywni od innych, jeden błąd, może przekreślić marzenia o wygranej, co często kończy się śmiercią tego też śmiałka.

   Jedynym słusznym wyjściem Lacrimy, było skupienie się na tym, że wciąż pozostawała niewidzialna. Próbując uciec od bestii, ruszyła pędem, w stronę zbocza gór. Najwyraźniej miała pecha, bo hipogryf gonił ją, chcąc przygnieść po omacku do ziemi. Jednak w porę zauważyła ona strome wzgórze, idealne do zepchnięcia dość sporych kamieni na owe stworzenie. Był to czas na plan B. Wyciągała zapasowy zwój, taki sam jakiego użyła podczas spychania głazu na jaskinie jaszczuro-ludzi. Zbliżyła się do kamiennej ściany i wypowiedziała formułkę.

   To była bardzo niebezpieczna decyzja, ale jedyna słuszna jaką mogła podjąć w obecnej sytuacji. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lawina ciężkich kamieni przygniotła hipogryfa a Lacrima ugrzęzła pod nim przez co obydwoje zostali ogłuszeni i nieprzytomni.

   Ak’bukqy został pojmany przez ludzi, nawet nie pamiętając dokładnie kiedy. Stracił przytomność i wyglądało na to, że został potraktowany jakimś potężnym zaklęciem, lub pułapką ze starożytną runą. Umieszczono go w klatce z Białego Szkliwa. Bardzo, rzadkiego i bardzo drogiego. Najwidoczniej był to cel dalekiej podroży owych ludzi, bowiem w tych okolicach ten surowiec był najczęściej spotykany.

   - Co to k**wa ma być? – odezwał się jeden z ‘’skażonych’’, najwyraźniej przywódca.

   - To chyba jakiś mieszaniec... raczej wyrzutek, lub coś podobnego.

   - Nie pytam się o to czym on jest, tylko co on tutaj robi!

   - Nie wiemy, najwyraźniej chciał upolować naszą trzodę.

   - Bo wy k**wa nic nie wiecie! Nawet to, gdzie jesteśmy! Trzeba do tego podejść inteligentnie!

   Widząc, że pół-ork, pół-troll obudził się, wszyscy zgromadzeni zaczęli spoglądać na niego z uwagą i zainteresowaniem. Naradzając się, co z nim zrobić.

 

Dziennik pokladowy San Mannmara (część...
Autor: Apostrof | Kategorie: Dziennik pokladowy San Mannmara 
18 października 2018, 13:31

   - P-p-pójdę sprawdzić czy-czy się nie zgubił… – Wyjąkałem do kapitana i nie czekając na odpowiedź wyruszyłem za Horacym.
   Man­fre­d nie próbował mnie zatrzymywać, pewnie sądził, że oszalałem i chce dać się pożreć jakieś bestii. Zupełnie jakby on sam był ode mnie bardziej poczytalny, w co wątpiłem. Pomijając to, skupiłem się na odnalezieniu przyjaciela. Zapaliłem pochodnie i ruszyłem w głąb jaskini wiedząc, że najpewniej z niej nie wrócę. (…)
   Nie wiem jak długo się błąkałem  - ale na pewno dostatecznie by dostać delirium - Przemierzałem grotę w poszukiwaniu śladów, jakiekolwiek, które by wskazywały na obecność ludzi.
Nic… ani śladu Horacego. Ani śladu istot żywych, tylko mech, kropiąca ze szczelin woda i moje myśli, które z każdym krokiem robiły się coraz bardziej osobliwe i przerażające. Chciałem jak najszybciej uciec z tego miejsca, ale zapomniałem nawet którędy wszedłem.
   Nagle, poczułem dziwne mrowienie na plecach i dałbym głowę, że usłyszałem głos Horacego. Obróciłem się w kierunku dobiegającego głosu.
   - Horacy? To ty?
   Czekałem na odpowiedź, ale słyszałem tylko trzy powtarzane w kółko słowa: ''choć do mnie!''
   Co by w takiej sytuacji zrobił nasz były, zmarły kapitan? Zaczął by panikować, czy zbadał to zjawisko? Był moim bliskim przyjacielem, prawie tak bliskim jak Horacy, i dałbym się za niego poćwiartować, choć to była bardziej przenośnia niż dosłowność z mojej strony.
   Zamarłem w bezruchu. Dalsza próba wypytywania o cokolwiek w tych ciemnościach, była by głupotą. W najlepszym razie zwróciłbym uwagę na siebie kogoś obcego, i byłbym na straconej pozycji gdyby chciał mnie zaatakować.
   Byłem bardzo zdenerwowany, sadziłem, że całkowicie zwariowałem i mam omamy. W dodatku moja pochodnia zaczęła wygasać i jedyne co mogło mnie uratować przed wędrowaniem w całkowitych ciemnościach, było szybkie przemieszczanie się i nadzieja, że nie daleko jest jakieś wyjście. Biegłem, nie za szybko by nie potknąć się o nic lub nie wpaść do jakieś szczeliny w której najpewniej skonałbym w tajemniczych okolicznościach.
   Myśl o śmierci nie opuszczała mnie odkąd postawiłem nogę na tym przeklętym lądzie. Miałem chociaż nadzieje, że umrę szybko i bezboleśnie, lecz  głosy w mojej głowie mówiły mi, że będę cierpiał katusze i na mojej śmierci się to nie skończy.
   Światło! TO było światło! Albo czyjeś ślepia! (….)
   Straciłem przytomność. Nawet nie pamiętam kiedy i dla czego. A obudziłem się nagi.