Kategoria

Feun - Wojna Twórców


Korgan - Król Orków (Część IV)
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
29 grudnia 2020, 22:28

W centrum obozu w głębi tunelu prowadzącego do sporej komnaty odpoczywał mężczyzna który obudził się nagle i w popłochu wstał z pokrytego jedwabistym aksamitem łoża ozdobionego drogimi klejnotami.

- Na młot Cygrofkaza! Co to za hałasy?- zdenerwował się obudzony mężczyzna.

- Nadzorco! - wbiegł do środka jeden ze strażników - Więźniowie uciekli! 

- Jak to możliwe?

- Przełamano Białe Szkliwo!

- CO? Ale… Jak?!

- Nie wiemy! Wszyscy szukają wielkiego Zielonoskórego szkaradztwa i dwóch szpiczastouszsych łachmaniarzy!

- Chwilka! Nie chcesz powiedzieć chyba … cholera! Wiedziałem, że tak to się skończy! Zbyt dobrze nam szło… Dobrze więc! Sprowadzić Wielkie Oko!

 

Spora kula która została pokryta niebieską zasłoną wjechała na małych kółkach do komnaty nadzorcy. Ci którzy ją przywieźli natychmiast opuścili pokój i zamknęli za sobą drzwi na cztery spusty. ‘’Wielkie Oko’’ był to potężny artefakt zasilany energią duchową osoby z niego korzystającej. Efekty zbyt długiego korzystania z owej przezroczystej kuli były poważne w skutkach. Od stracenia przytomności i uszkodzeń rdzeniowych mózgu po śmierć i uwięzienie duszy w środku przedmiotu. Jednak miało ono jeden szczególnie pożyteczny cel działania. Otóż każda istota której aura zostanie wykryta zostaje teleportowana w wybrane miejsce, które zna użytkownik kuli.

 

Nadzorca był pół-człowiekiem pół-orkiem, który przez większość swojego życia spędził na badaniu zwyczajów swoich zielonoskórych krewniaków i przemierzaniu ich terenów łowieckich by lepiej poznać ich naturę. Nikt z ludzkich badaczy nie dorównywał mu w wiedzy o Ograndzie. Dlatego też był najodpowiedniejszą osobą do poszukiwań różnych osób, minerałów i uciekających więźniów z  tamtejszych okolic.

Gdy nadzorca dotknął olbrzymiej kuli zaczęła ona emitować światło, które od razu zostało przez niego wchłonięte. Wtedy jego oczy zaczęły połyskiwać niebiesko-białym odcieniem a ciało lekko lewitować ponad ziemią. 

Gdy już skupił się na celu i ujrzał zbiegłych więźniów, próbował sprowadzić ich do „Piątej Czeluści” – miejsca z którego prawie nikt nie wrócił żywy. Nieliczni tacy jak nadzorca wydostali się stamtąd tylko dzięki nadzwyczajnej sile woli i niezłomności.

Tym razem jednak próba teleportacji skończyła się połowicznym sukcesem. Bowiem skutek uboczny korzystania z Wielkiego Oka spowodował że on także przeniósł się do jednej z komnat wewnątrz czeluści. Prosty błąd w koncentracji uziemił go tam i ogłuszył a gdy jego służba tylko zauważyła zniknięcie nadzorcy bezzwłocznie poinformowała o tym głównego przywódcę.

 

- Długo każesz na siebie czekać Otago! Nie sądzisz chyba, że twoje problemy z więźniami mnie interesują? Zawarliśmy umowę!

- Tak Korganie, pamiętam, że mieliśmy wyruszyć bez zwłocznie ale ktoś grzebał w naszych planach inwazji na Orttege. Moi ludzie sądzą, że to ma związek z zielonoskórym, który wydostał się z areny... Co ciekawe szukał on właśnie ciebie. Ciekawy zbieg okoliczności prawda?

- Sugerujesz, że chce cię oszukać *pedrro*?

Nie ty ale ktoś kto nie jest ci przychylny... Moi ludzie muszą to zbadać na wypadek gdyby ktoś nas śledził.

- Dobrze, w takim razie spotkamy się na miejscu. Zapamiętaj tylko hasło i kierunek naszego celu. 

Korgan odchodząc dał szefowi osadników dokładną mapę terenu. Nie było jednak na niej zaznaczone żadne punkty ani dodatkowe informacje poza szlakami opisanymi w języku elfickim.

„Król Orków” szykował najwyraźniej plan podboju terenów należących do Czcicieli Drzew. Przeglądając kopie tych tajnych dokumentów Lacrima szybko powiązała całą sytuacje z Świętymi Drzewami i ich esencją dającą nieograniczone zdolności poznawcze. Kobieta musiała jak najszybciej poinformować o tym swoich mocodawców. Zbliżała się zagłada nie tylko elfów ale także całej ludności Feunu walczącej o wolność i równość dla mieszkańców okolicznych ziem.

 

- Chwila! Moja nie nadążać! Ja musieć odpocząć! – wykrzykiwał w agonii Ak'bukqy – Ma rany być bolesne a ciało głodne!

- Jeszcze trochę przyjacielu! Musimy dojść na szczyt góry. Tam jest ukryty teleport do pobliskiego miasta.

- A gdzie my właściwie być? 

- W Habbitacji Piątej Czeluści. To oddzielny wymiar polegający na implozji w pobliskim otoczeniu, dający efekt iluzji braku świadomości wewnętrznej oraz stagnacji organów, ujawniającym się najczęściej przy dłuższym zachowaniu introwersyjnym. Dla tego właśnie musimy dotrzeć do kresu Habbitacji Orbiona...

- Habbitacja Orbiona? A da się to zjeść? 

Zielonoskóry mieszaniec nie rozumiał prawie nic mimo że jego towarzysz mówił cały czas w języku orków, goblinów i trollów. Poza jego nikłą wiedzą i brakiem wykształcenia dochodziło zmęczenie. Jednak udało mu się ostatkami sił wdrapać na sam szczyt i przekroczyć magiczną barierę, po czym niespodziewanie i natychmiastowo padł na kolana i stoczył się z wielkiej góry na jedno z domostw robiąc wielką dziurę w dachu.

- Aaa! Potwór! – wykrzykiwała dziewczynka do której pokoju wpadł Ak'bukqy. – Tato! Potwór! Pomocy!

Korgan - Król Orków (Część III)
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
29 grudnia 2020, 22:25

- Wezwijcie tłumacza... Ten obrzydliwy stwór nie wygląda jakby potrafił mówić wspólnomową. Ja w tym czasie pójdę negocjować warunki umowy z naszym nowym "przyjacielem". 

- Tak szefie! Już wysyłam po Henrego.

Jeden z mężczyzn o drobnej i wiotkiej sylwetce ruszył w stronę namiotów lekko przy tym kulejąc. Natomiast przywódca koczowników zmierzał do wielkiej jamy z której było czuć swąd siarki oraz spalenizny. 

Ak'bukqy był przez chwilę zdezorientowany zwłaszcza że jego kolosalna siła nie była w stanie zniszczyć klatki z cennego minerału.

Jego okrzyki i obelgi w stronę nieznajomych nie robiło na nich wrażenia a nawet niektórych z nich bawiło. 

- Patrz Peter jak ta parszywa bestia próbuje się wydostać z naszej klateczki. Jak sądzisz co zrobi z nim Otago jak już wróci od Korgana?

- Pewnie urwie mu jaja jeżeli oczywiście takie posiada, wiesz co się mówi o  męskości przyrodzenia zielonoskórych? Nic! Bo czegoś takiego nie ma!

- Wy *Harlashan*! - przeklinał uwięziony wygnaniec - Nikt nie będzie wątpić w męskość moja lędźwia.

- Patrzcie, patrzcie! Chyba jednak nie będziemy potrzebować tłumacza! Powiedz "kruszyno" co cię do nas sprowadza?

- Moja przyjść tu bo widzieć żarło! Jeśli wasza mnie przeprosić i uwolnić to moja zapomnieć ta zniewaga i potraktować was litościwie.

- Och! Słyszycie? - mężczyzna na którego mówiono Peter nie mógł wytrzymać ze śmiechu - TY chcesz potraktować nas litościwie?  Dobry żart! Naprawdę dobry!

- Moja nie żartować! Nie macie z Ak'bukqyem szans!

- I tu się mylisz… - odezwał się głos zupełnie jakby znikąd po czym ukazał się w centrum zbiorowiska kłębek dymu, który ukształtował się w postać zakapturzonego mężczyzny w fioletowym habicie. - to miejsce jest jednym z najpotężniejszych i najważniejszych miejsc w Ograndzie. Jeżeli ktokolwiek ma małe szanse na przeżycie jesteś to ty *masha*. 

- Twoja znać orkowa mowa bardzo płynna. - zauważył zielonoskóry mieszaniec - Czego wasza od moja chcieć?

- Dowiesz się w swoim czasie. Żyjesz tylko dlatego, że zrobiłeś spore wrażenie na naszych ludziach. Powalenie tuzina naszych najlepszych ludzi to nie lada wyczyn. Ale znam kogoś o wiele potężniejszego od ciebie i od nas wszystkich.

- Zapewne słyszałeś o Korganie, królu orków?

- Twoja go znać? Ja musieć go znaleźć i pokonać dla Taranusa.

- Naprawdę? To ciekawe. Tak się składa, że właśnie niedawno odszedł on z naszego obozu na północ. 

- Co?! Wasza musieć moja wypuścić!

- Oczywiście. Musisz tylko zwyciężyć na arenie. 

- I tyla musieć? Czemu wasza od razu nie mówić?!

 

Nikt dawno nie przeżył Próby Eishy, która polegała na pokonaniu 6 żywiołów. Co prawda pół-ork pół-troll miał spore doświadczenie w boju, ale nawet on nie mógł dorównać potędze natury. 

Jako że widownia na trybunach liczyła na krwawe igrzyska postanowiono dać mu szansę na zwycięstwo i dano mu kilku dodatkowych towarzyszy wraz z którymi miał zmierzyć się z niebezpieczeństwem

Ak'bukqy został wyprowadzony na arene była pozornie pusta. Po chwili wbiegło pięciu niewolników w łachmanach trzymających kije i maczugi. Większość trzęsła się ze strachu i ledwo utrzymywała broń w rękach. 

Przez chwilę nic się nie działo, żaden z więźniów nie był w stanie ruszyć się z miejsca a widownia w ciszy obserwowała to co za chwilę miało się zdarzyć. 

Olbrzymia brama umocniona kratami powoli otwierała się w poprzech a z jej wnętrza wyłonił się żywiołak wody. Zapowiadała się ciężka walka, lecz zielonoskóry wielkolud miał jeszcze trochę siły by zmierzyć się z lepkim przeciwnikiem.

 

W tym samym czasie Lacrima powoli dochodziła do siebie będąc przysypaną przez gruzy i przygniecioną ciałem Hipogryfa. Pół- demonica nie mogła się ruszyć. Stwór także. Oboje szarpali się próbując przesunąć zwalewisko, lecz głazy były zbyt ciężkie dla Lacrimy a skrzydlata bestia była poważnie ranna. Po kilku godzinach bezskutecznego szarpania się w miejscu kobieta pół-demon postanowiła zrobić coś szalonego - choć w prawdzie nie miała innego wyjścia - uleczyć hipogryfa by ten odsłonił dla niej wyjście z zapaści. 

Swój ostatni zwój leczenia musiała użyć bardzo precyzyjnie. Tym razem nie było miejsca na błąd. Jeden zły gest lub słowo i obaj wylecieli by w powietrze, w dodatku przysypany Hipogryf mógłby nie być zbyt wdzięczny za uratowanie życia i mógł chcieć ją pozbawić jej własnego żywota.

A jednak reakcja tej istoty była w nadmiarze spokojna i opanowana. Zupełnie jakby wiedział że sam sobie nie poradzi i jedyną szansą by mógł się uwolnić była pomoc nieznajomej. Odsłonił on przejście wystarczające by Lacrima mogła swobodnie wyjść lecz on sam wciąż miał na swoich barkach sporo kamiennych bloków.

Ona sama nie chciała zostawiać skrzydlatą bestie na pewną śmierć, tak więc próbowała użyć jakiegoś czaru lecz nie miała już żadnych zwoi a ona sama zna tylko te najprostsze zaklęcia. Chciała nawet przesunąć głazy siłą, jednak bezskutecznie. Wtedy przypomniała sobie o Ak’bukqyu. Dla niego taka sterta gruzów nie powinna być problemem. Trzeba tylko go znaleźć. Na szczęście sprytna pół-demonica była przygotowana na taką sytuacje. Zanim wyruszyła z jaskini nałożyła ona na zielonoskórego Ślad Eaty. To dość prosta magiczna sztuczka która pomaga odnaleźć nosiciela nawet do kilkunastu kilometrów odległości od nakładającego czar. Działa on jednak tylko przez dwadzieścia cztery godziny, tak więc nie nadaje się do dłuższego śledzenia i podążania za celem. 

 

- To nie ma sensu! Ten stwór jest niedopokonania! - stary, brodaty niewolnik stracił nadzieję na zwycięstwo - pokonaliśmy dwa elementale z szejściu, nie mamy szans z kolejnym!

- Twoja mówić że ty znać magia elfi kamracie! -  zwrócił uwagę Ak’bukqy - Rzuć na to czara!

- Mówiłem ci także, że coś blokuje mój przepływ many. Nie mogę nic zrobić.

- Więc walczmy aż tamta wypruć z nasza wnętrzność ostatnia organ!

- Uch… Musisz być bardzo odważny… albo głupi… czekaj! No tak! Organy! Potrzebujemy wnętrzności! - spiczasto uszy staruszek wyciągnął sztylet i podszedł szybko do swojego martwego przyjaciela z celi. - przepraszam Seity, ale potrzebuje twojego *berbeno* bracie. Spoczywaj w pokoju *cherto*.

Zielonoskóry mieszaniec odpierał ataki trzeciego żywiołaka ziemi. Im dłużej z nim walczył tym większy się stawał. Ak’bukqy nie wykazywał oznaki zmęczenia mimo że był dość mocno osłabiony i głodny. 

Widownia była zachwycona jego wytrzymałością i zdolnością do regeneracji Otago, szef koczowników również spoglądał na wyczyny więźniów. Przetrwało tylko trzech, ale udało im się póki co zaintrygować większość obstawiających na zakładach pieniężnych i hazardowych ich przedwczesną śmierć. 

Elfi mag na chwile odzyskał swoje zdolności. Wystarczająco  długo by zmierzyć się z żywiołakami. Jednak Czciciel Drzew wpadł na lepszy pomysł. "Odsuń się zielony kamracie! Zrobimy wielkie wejście, albo raczej wyjście!"

Wielki wybuch nastąpił natychmiastowo. Nie było żadnych gestów rąk, żadnego słowa w języku magii. Po prostu wskazał on ścianę palcem i eksplozja wybiła dziurę w Białym Szkliwie które pokrywało całą arene z niego zbudowaną. 

 

Pościg za trzema zabiegami w tym dwoma elfami i  Ak’bukqyem podniósł alarm strażniczy. Cały obóz został postawiony na nogii. Miało to też swoje plusy. Chaos który powstał pozwolił prześlizgnąć się niezauważonym osobom z zewnątrz. Takim jak Lacrima.

infiltracja w tak rozległe społeczeństwo pomagało w szybkim czasie zdobywać przydatne informacje. Kobieta demon dobrze o tym wiedziała dlatego przenikneła przez większość namiotów bez problemu kradnąc plany wojenne i rozpiski wojsk wzdłuż Ograndy.

Teraz było trzeba się ulotnić wraz z zielonoskórym i pomóc Hipogryfowi w pułapce z kamienia. 

Prosty plan ale mający niedociągnięcia o których nasi bohaterowie mieli się właśnie przekonać.

Korgan - Król Orków (Część II)
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
19 października 2018, 14:23

   Ak’bukqy, jako, że jest lepszym wojownikiem niż myśliwym – choć podobieństwo jest naprawdę spore – Nie potrafi zachowywać ostrożności, czy też zakładać pułapek do takiego stopnia, iż musiał się nabiegać i zapolować na większą i bardziej ociężałą zwierzyną. Można powiedzieć, że błądził w kółko podążając za świeżym tropem. I pewnie robił by to nadal, gdyby nie odczuwał głodu, którym kierował instynkt. Dotarł do kotliny, czy też przełęczy pomiędzy terytorium ludzkich koczowników i ich bydła.

   Kuszący widok i zapach pieczonej wieprzowiny spowodował, że pół-ok, pół-troll, zapomniał o przestrogach i zwadach z nimi z dzieciństwa. Tym bardziej z tego co wiadomo mu było o ludziach, to, że w większości są oni bardzo tolerancyjni i chętnie handlują z innymi rasami. Tępa głowa Ak’bukqy’ego, nie pozwalała mu jednak ocenić sytuacji wystarczająco dobrze by wiedzieć po co przybysze z południa przybyli na tereny Ogrndy. Tak oto nasz Zielonoskóry przyjaciel, ciężkim krokiem zbliżał się do obozu. Nawet ktoś przygłuchy był w stanie usłyszeć jego skowyt. ''Skażeni'' rebelianci byli czymś nowym dla niego, choć słyszał on o takich rzeczach jak Lordowie, Wojna Twórców, czy Złotym Deszczu. Nie potrafił jednak skojarzyć tych faktów z przybyszami.

W między czasie. Na wzgórzach zwanymi Hipogryfem, Lacrima przeprowadzała badanie terenu i próbę okiełznania dzikich stworzeń zwanymi potocznie również hipogryfami. Sporządzenie odpowiednich mikstur i zaklęć zajmowało sporo czasu, tak więc pół-demonica przygotowywała się na spotkanie z nimi, podczas marszu i krótkich postojów.

   Latające bestie nie były zbyt potulne a samo to, że mogły atakować z góry dawało im przewagę taktyczną. Lacrima postanowiła jednego ujarzmić, co wcale jej się nie podobało, lecz nie miała innego wyjścia, jeśli chce wędrować z hałaśliwym pół-orkiem.

   Pijąc miksturę niewidzialności rozpoczęła skradanie się do celu. Nie mogła oddychać zbyt głęboko bo tamtejsze hipogryfy mają dobry słuch i jeszcze lepszy wzrok.

Nasza bohaterka zdołała obejść od tyłu jedną z latających istot i próbowała batem przywołać ją do posłuszeństwa, chwytając ją za szyję i przyciągając do siebie. Potężny hipogryf nie był jednak potulnym kotkiem i próbował się wyrwać z uścisku. Lacrima wykorzystała wcześniej przygotowaną formułę magiczną by unieruchomić go do wystarczającego stopnia, by poskromić jego naturę. Stworzenie rzucając się na wszystkie strony, wpadło w szał, odpychając pół-demonice od siebie z wielką siłą.

   Wtedy zrozumiała, że pomyliła zaklęcia. Wielu osobom się to zdarza. Czasami jedno słowo, lub nawet litera, zmieniają efekt czaru. A w przypadku atakowania przeciwników, którzy są bardziej agresywni i masywni od innych, jeden błąd, może przekreślić marzenia o wygranej, co często kończy się śmiercią tego też śmiałka.

   Jedynym słusznym wyjściem Lacrimy, było skupienie się na tym, że wciąż pozostawała niewidzialna. Próbując uciec od bestii, ruszyła pędem, w stronę zbocza gór. Najwyraźniej miała pecha, bo hipogryf gonił ją, chcąc przygnieść po omacku do ziemi. Jednak w porę zauważyła ona strome wzgórze, idealne do zepchnięcia dość sporych kamieni na owe stworzenie. Był to czas na plan B. Wyciągała zapasowy zwój, taki sam jakiego użyła podczas spychania głazu na jaskinie jaszczuro-ludzi. Zbliżyła się do kamiennej ściany i wypowiedziała formułkę.

   To była bardzo niebezpieczna decyzja, ale jedyna słuszna jaką mogła podjąć w obecnej sytuacji. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Lawina ciężkich kamieni przygniotła hipogryfa a Lacrima ugrzęzła pod nim przez co obydwoje zostali ogłuszeni i nieprzytomni.

   Ak’bukqy został pojmany przez ludzi, nawet nie pamiętając dokładnie kiedy. Stracił przytomność i wyglądało na to, że został potraktowany jakimś potężnym zaklęciem, lub pułapką ze starożytną runą. Umieszczono go w klatce z Białego Szkliwa. Bardzo, rzadkiego i bardzo drogiego. Najwidoczniej był to cel dalekiej podroży owych ludzi, bowiem w tych okolicach ten surowiec był najczęściej spotykany.

   - Co to k**wa ma być? – odezwał się jeden z ‘’skażonych’’, najwyraźniej przywódca.

   - To chyba jakiś mieszaniec... raczej wyrzutek, lub coś podobnego.

   - Nie pytam się o to czym on jest, tylko co on tutaj robi!

   - Nie wiemy, najwyraźniej chciał upolować naszą trzodę.

   - Bo wy k**wa nic nie wiecie! Nawet to, gdzie jesteśmy! Trzeba do tego podejść inteligentnie!

   Widząc, że pół-ork, pół-troll obudził się, wszyscy zgromadzeni zaczęli spoglądać na niego z uwagą i zainteresowaniem. Naradzając się, co z nim zrobić.

 

Rozdział drugi Wygnaniec i Przeklęta: Korgan...
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:55

   Niekiedy, czasy orkowej chwały trzeba było udowodnić, przelewając krew. Najwięksi wojownicy Zielonoskórych byli ogłaszani przez ludność Lewiady mordercami i sadystami bez serca. Nie bez powodu tak udało się zdobyć sławę Korganowi, obecnie najpotężniejszemu orkowi z Ograndy. Jego niechlubna przeszłość, zmuszała go do zawarcia przemierza z zasługami Nordheada. Rytuały krwi dały mu niezwykle potężną zdolność miażdżenia nawet najtwardszych skał na proch, nie wspominając o ludziach czy współbraciach.

   Jego celem początkowo była kolebka elfów i ich Święte Drzewa. Mógłby dzięki nim stać się nieśmiertelny, a sama esencja pozyskana z ich korzeni wystarczyła do ożywienia pół-boga Nieumarłych oraz uwolnienia i pertraktowania z Githanem.
   Wielu z gatunku Korgana popierało jego intencje. Wdziano w nim wybrańca Taranusa i nowego władcę Feunu. Nikt z terenów plemiennych na dobrą sprawę mu się nie przeciwstawiał, do czasu, aż jeden wielki, mięsisty, szkaradny odmieniec wypowiedział mu wojnę.
   Wróćmy jednak do początku tej zawiści. Na najdalszych krańcach terenów Ograndy, pośród wybrzeża Torn’da obozowało plemię Szalonej Furii, gobliny i mniejsi Zielonoskórzy nie mogli dojść do hierarchii tego osadnictwa. Najbardziej liczyła się w ich kręgu twarda, mocna postura i mistrzostwo we władaniu toporem bojowym. Posiadają jedną z najbardziej wymagających inicjacji, polegała ona na długotrwałym i męczącym treningu, zabiciu pięciu wybranych bestii oraz pozyskaniu duchowego szału z własnego ciała. Niski próg zdawalności prób, oznaczało to, że nie mogli równać się z potęgą licznej armii. Nie powodowali więc sporów między pobratymcami czy innymi frakcjami. Żyjąc w miarę przyzwoitych warunkach ( jak na orków), mieli dość sporo ćwiczebnego materiału, bowiem obozowali w trudnych warunkach i mało kto zapuszczał się na tamte tereny.
   Najgorszą możliwą opcją wśród Zielonoskrórych było urodzenie się mieszańcem. Hałda orków i mniej inteligentnych osobników, szanowały tylko czysto krwistych osobników. Reszta była spychana na dalszy plan, nie mogąc liczyć na zwiększenie rangi czy objęcie przywództwa.
   Wśród członków Szalonej Furii, można było znaleźć niewielu takich wojowników, zdolnych do prawdziwej walki, wykończyła ich nikła znajomość wspólnych więzów, przez co nikt nie chciał walczyć z nimi razem w boju. Zrządzenie losu, dało jednak pewnemu odmieńcowi szanse by się wykazać.
   Ak'bukqy, potężny jak góra pół-ork, pół-troll, z charakterystycznymi wystającymi dolnymi kłami i licznymi bliznami, wyglądał niczym zielony potwór po wyjściu z piekła, przy czym jego mięśnie były wyszlifowane na wzór tytanów. To właśnie on był największym mocarzem spośród plemienia. Tylko dzięki niebywałym genom i ciągłemu szkoleniu jego ojca, stał się tym kim jest. Dawniej nazywano go szkaradnym plugastwem, który był bękartem ze związku trollicy i głównego kapitana. Sama matka Ak'bukqya chciała go pożreć tuż po porodzie, lecz ojciec w porę się zjawił, wyrywając go ze szponów kochanki i uciekając jak najdalej. Dziesięć lat potem, młody mieszaniec, był już gotowy do inicjacji. Olbrzymi Zielonoskórzy szybciej dorastają, tak więc można było się spodziewać większego potencjału ze strony szkarady. Całkiem nieźle mu wychodzi trening, co prawda na początku machał toporem na wszystkie strony, ale za to z jakim efektem, wszystkie drzewa wycinał kilkoma uderzeniami, a gdy pomagał w budowie umocnień nosił kamienne bloki garściami. Tak dobrze postawiony przyszły berserker miał przed sobą ciekawą przyszłość. W wieku dwudziestu lat przyszedł czas na zmierzenie się z bestiami. Pierwszą z nich, zmutowanego kobolda, pokonał bez trudu, rozcinając żuchwę przez jego pysk. Kolejny był wściekły wilk, tu też użył trzonka topora jako zatyczki do zębów zwierzęcia, przygniatając go do podłoża i skręcając mu kark. Trzecia bestia, gnoll, oberwał z podkręconego obrotu, po czym jednym uderzeniem został powalony na ziemie i  dobity w śledzionę. Następny był olbrzymi pająk trujący jadem, okrążając potwora z jednej strony na drugą, wycinał jego odnóża, gdy ten nie był już w stanie się utrzymać zadał cios w odwłok przecinając serce. Na koniec Ak'bukqy musiał zmierzyć się z pobratymcem, ogrem z wielką maczugą, pierwsze uderzenie należało do niego, przy kontakcie z bronią szkaradny pół-ork odleciał na kilka metrów, choć dość szybko się pozbierał. Uniknął kolejnego ciosu przetaczając się po ziemi i wbijając topór w nogę ogra, ten zaryczał chwiejąc się u upuszczając maczugę. Odmieniec ją podniósł i zaatakował z całej siły w głowę przeciwnika, ten oszołomiony padł. Wtedy młody pół-ork nie zwracał szczególnej uwagi na obrażenia które otrzymał, z wiekiem się to nie zmieniło. Polował samotnie i samotnie zdobywał chwałę. Gdy nadeszła Wojna Twórców, udał się na front południowo- zachodni gdzie walczył z Legionami Potępionych i Nieumarłymi. Szybko okazało się jednak, że większość plemion postanowiło się z nimi przymierzyć, gdyż byli mamieni obietnicami o potędze i nowych terenach łowieckich. Ak'bukqy, nie popierał tego rodzaju paktów. Zadaniem wojownika Zielonoskórych było bronienie tego co się zdobyło, a nie dzielenie z istotami wątpliwego pochodzenia. Jego odmowa brania udziału w spikowaniach, zmuszała jego plemię do odłączenia go od swoich ziem i wygnania. Gdyby został on tam dłużej, osądzono by jego klan o zdradę, co by przekładało się na nie ciekawą sytuacje militarną i handlową.

   Ak'bukqy podczas tułaczki został zaskoczony przez lawinę kamieni, ostatni z nich trafił go w głowę.
Wpadł wtedy w trans i ujrzał w wizji Taranusa, który mówił do niego by ten oddał jego ludowi to co do niego należy, pokonując króla orków. Dodał jeszcze by szukał sprzymierzeńców w postaci szaleńców którzy za nim podążą. Pół-ork ocknął się wierząc, że przemówił do niego wielki bóg Zielonoskórych. Nie rozumiał do końca co Krwawy Ojciec chciał mu przekazać, ale był gotów znaleźć i zniszczyć owego króla orków. Biegnąc przed siebie z furią i głupotą godną zdziczałego skunksa, podążał za niewiadomym celem w nieznanym mu kierunku. Nie zatrzymał się i nie zwątpił ani na chwilę, przemierzając góry i lasy w poszukiwaniu przeciwnika. Pewnie wędrowałby tak aż do wycieńczenia, gdyby nie jeden przypadkowy traf.
   Przemierzając drogę między starym klifem a zrujnowaną świątynią, usłyszał on odgłosy walki. Zobaczył on wkrótce potem, że ktoś okryty płaszczem jest atakowany przez zgraje jaszczuro-ludzi, którzy najwyraźniej postanowili zrobić sobie z niego posiłek. Nie zastanawiają się ani przez chwile, Ak'bukqy powędrował na napastników z okrzykiem: ''Za *Shar’danash*! Moja pieść  iść po was, wy wstrętne jaszczury!''
Jaszczuro-ludzie mieli długie miecze w obu rękach, twardą skórę i niesamowicie odrażający oddech. Nie łatwo takich pokonać, ale co to dla wojownika z krwi trolla? Po prawdzie, obrywał ze wszystkich stron, ponieważ wokół niego zatoczyła krąg ich grupa , lecz nie zmogło go to w żadnym ruchu. Im bardziej krwawił tym więcej szału z siebie wyładowywał. Siekał nieprzyjaciół w poprzek i odpychał barkiem. W krótkim czasie zabił czterech z nich, reszta wycofała się. Tajemnicza postać również walczyła i podcięła jednemu z nich gardło sztyletem, trzymając go od tyłu.
   - Wrrarrr! Wracać tchórze! Jeszcze ma topór się nie stępić! – Wielki pół-ork ruszył za uciekinierami, niosąc za sobą okropny swąd potu i wykrzykując różne słowa – Moja nadchodzić! Gniew *Shar a nor’da* być nieopisany!
   - Czekaj, stój! – Osoba w płaszczu odezwała się do Ak'bukqy, a ten na chwile przystanął. - Oni mają niedaleko siedlisko!
   - Siedlisko węży, czy gniazdo pszczół, i tak je zniszczę! 
   - To nie jest jakiś tam zwierzęcy rój tylko jaszczury z bronią i inteligencją wyższą od przeciętnego człowieka! Nie idź tam, bo zwabisz ich tu więcej!
   - Niech twa łepka się nie lęka! Ja być SZALONA FURIA, nic mi nie grozić!
   - Nie boje się o ciebie tłumoku! Nie chce mieć ich na ogonie, gdy cię zabiją i zjedzą na przystawkę.
   - Nic mi nie być, ja Ci mówić! – Zielono-skóry wygnaniec znów zaczął pościg.
   Jaszczuro-ludzie syczeli i gderali, gdy to zauważyli. Uciekając przed szkaradnym Zielonoskórym, wskoczyli do jamy, gdzie podniosła się wrzawa. Ak'bukqy, czekał przed wejściem wołając by przeciwnicy się pokazali. Natychmiast pojawił się wataha pokryta zielonymi łuskami. Po ich gwarze można było się domyślić że są bardzo podnieceni i wreszcie doczekali się upragnionego mięska. Naszemu bohaterowi było jednak obojętne z iloma przeciwnikami przyjdzie mu się zmierzyć, pragnął jedynie zwycięstwa uzyskanego w krwawym boju. Okazało się jednak, że siły przeciwnika są bardziej liczne i wyszkolone niż się tego można było spodziewać. Pół-ork wykonując szybkie ruchy wahadłowe, poprzewracał wygłodniałe stwory jak krzesła bez podparcia. To nie wystarczyło, pełzając po ziemi zaczęli podgryzać mu nogi. Jeden z nich nawet rzucił się na jego plecy i chciał mu odciąć głowę.
   Wtedy wkroczyła tajemnicza osoba w kapturze, używając ognistego bicza pociągnęła jaszczura do siebie, zrzucając go z Ak'bukqya. Nie było czasu na podziękowania, walka wrzała i kolejni jaszczuro-ludzie wyłaniali się z szczeliny.
   - Ty! Wielki! Widzisz ten głaz nad urwiskiem? Idź i go zepchnij! – Wołała postać w płaszczu do Zielonoskórego.
   - Nie! Odwrócić się od walki?! Nigdy! – szkaradny pół-ork dał się całkowicie ponieść szaleństwu, już i tak ledwie dawał rade odpierać ataki, ale coś w nim pozwalało mu wytrzymać jeszcze długo głębokie rany na jego ciele.
   - Ach! Idiota! – tajemnicza postać nie miała wyjścia, sama wdrapała się na szczyt wzgórza i potraktowała fragment skały zwojem metamagicznym, wypowiedziała formułę składając ręce na głazie. Ten odsunął się po urwisku prosto w jamę, zabijając kilku syczących wojowników i blokując wyjście kolejnym. Ak'bukqy wykończył ostatkami sił będących na powierzchni.
   -Aaa! Chwała mi! Wrogowie uginają się pod ciężarem ma gniew! – obdarty Zielonoskóry wyszedł z szału i tuż potem sparaliżowało go kładąc go na kolana.
   - Posłuchaj… - postać w płaszczu odkryła kaptur, ukazując swoja prawdziwą postać. Wygląd demonicy i głos kobiety wyjaśniały pochodzenie ognistego bicza. – Teraz wiesz kim jestem, nie podziękuje za uratowanie życia, dopóki nie wyjaśnisz mi dla czego mi pomogłeś.
   - Demon? Agrh! Moja głupi! Teraz wyciągniesz z Ak'bukqya serce i pożresz jego dusze!
   - Nie, nic z tych rzeczy, jestem po części człowiekiem. Nie musisz się mnie obawiać.
   - Moja nie lękać się śmierci! Choć! Przyjdź po mnie, mam jeszcze siły by odciąć ci kończynę, przed zejściem na łono Taranusa!
   - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie chce cie zabić, świrze!
   - Mówisz tak *garden* bo się mnie lękasz! – Ak’bukqy wypowiadając te słowa słabo się poczuł i już po chwili zemdlał.
   Kobieta-demon tylko westchnęła. Chciała go zostawić i kontynuować swoją misje, ale coś jej na to nie pozwalało. Sumienie? Możliwe w końcu uratował jej życie, wypadałoby się odwdzięczyć choć pewnie szkaradny pół-ork tego nie doceni.
   Dolina Cendel Cip , wyżyna na ustroju panowania Korgana. Nie było wiadomo jednak ilu Nieumarłych wędrowało przez te tereny ze swoją stęchlizną. Zapewne poruszali się Wzdół urwistych brzegów gór, tam najłatwiej spotkać szpiegów i emigrantów. Jaskinie na zachód od głównego traktu prowadzącego do siedziby potężnego orka, są dawnymi siedzibami goblinów. Jak większość Zielonoskórych prowadzili tryb koczowników i wędrowali za zwierzyną. Tam właśnie kobieta  zataszczyła rosłego pół-orka, co nie ukrywając sprawiało jej problemy. Opatrując mu rany, rozpaliła ognisko i przygotowywała posiłek. W czasie gdy obierała warzywa i rozdzielała mięso z królika. Ak’bukqy miał kolejną wizje w której jego ojciec w umundurowanej zbroi dawał mu rady, jedna z nich brzmiała ''Nie zawsze będziesz w stanie sprostać wyzwaniu, mój synu. Znajdź kogoś kto doceni twój potencjał i bądź wobec niego lojalny. Wtedy uzyskasz przyjaciół, którzy pozwolą Ci zmienić twoje nikłe przeznaczenie.'' Budząc się ze snu, Ak’bukqy nie wiedział co się dzieje. Demonica siedziała na taborecie i gdy zauważyła jego reakcje z poważną miną powiedziała:
   - Nie wstawaj. Oberwałeś tak mocno, że to cud, że przeżyłeś.
   -Uhm? Demon mnie opatrzyć? Czemu twa to robić?
   - Mam wobec ciebie dług, a ja nie lubię pozostawać wdzięczna– Kobieta patrząc na szkaradnego wojwonika, położyła stopę na owiniętym szmatą toporze. – Na razie Ci nie ufam, dla tego nie dostaniesz broni zanim się lepiej nie poznamy. Od początku, jak masz na imię?
   - Ak’bukqy! Moja być największym wojownikiem mojego plemienia. Większym być tylko mój papcio Herda’shtun.
   - Tak? Jakie to plemię? Nie słyszałam o wojownikach twojego pokroju.
   - Mój klan być Szalona Furia! Znaczy się być dawniej, bo teraz ja być wygnany.
   - Więc jesteś wyrzutkiem. Nie współczuje Ci, pewnie sobie zasłużyłeś.
   - Wrar! Nie wspominaj o tym przeklęta wiedźmo! Przez takich jak ty plemię mnie wygnało!
   - Najlepiej zrzucić winę na innych. To był pewnie twój los i twój wybór. Idziemy ścieżkami, które sami wybieramy, a nawet jeśli nie, to zawsze możemy zawrócić i złożyć donos do bogów.
   - Po co składać donosy, skoro można rozwalić wszystko ostrzem miecza?
   - Dlaczego ja strzępie język? Powiesz mi przynajmniej dokąd idziesz?
   - Idę do… do…  No, biegłem do…
   - Nie wiesz gdzie pójść, co? Nie masz planu i szwendasz się po okolicy bez celu. – Kobieta wstała, wyjęła mapę i rozłożyła ją na stole, wskazując punkt na mapie. - Spójrz, jesteśmy tutaj, na wyżynie Cendel Cip między Oktaviusem i Zornegorrą. Zmierzam do plemienia Ostrej Włóczni, niedługo będzie tam posiedzenie plemion. Skoro chcesz znaleźć króla orków to najlepiej tam szukać.
   -  Urhm… Ostra Włócznia być zdradziecka! Demony także!
   - Oczywiście nie musisz iść ze mną, możesz zostać tu i czekać na olśnienie.
   - Czekaj! Ak’bukqy nie znać drogi. Ty mnie zaprowadzić, a ja cię chronić. Pasować?
   - Tak wielkoludzie. Postaraj się tylko… nie rzucać w oczy. – Kobieta pół-demon miała w zanadrzu jakiś plan, to że spotkała osiłka który ją ochroni było korzystne, lecz trudniej jej było teraz poruszać się niepostrzeżoną.
   - Moja przysięgać CI oddanie. A tak na *moltun* to jak twoja się zwać?
   - Lacrima. Zrobiłam siekankę z królika w sosie z warzyw, choć pewnie taki olbrzym jak ty, potraktuje to jako drobną przystawkę. – Zainteresowany smakiem potrawy zielono-skóry pół-ork wziął miskę z jedzeniem i chłapiąc paszczą zjadł całą jej zawartość na raz.
   - Mało! Moja być nadal głodny.
   - Przyzwyczaj się, chyba jak chcesz upolować coś grubszego. W okolicy nie ma zbyt dużo zwierząt.
- Moja wielki myśliwy. Zaraz wracać z żarło. – Ak’bukqy zabrał topór i wyszedł z jaskini w poszukiwaniu zwierzyny.
    W tym czasie Lacrima zabezpieczyła przejście inskrypcjami i również ruszyła, tylko, że na zwiady.

Droga przez męki
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:54

   Kiedy w końcu, nasz bohater zdobył upragnione pierwsze na czarno zarobione pieniądze. Miał zamiar je wydać w któreś z karczm. Oczywiście uwzględnił to, że w gospodzie którą właśnie okradł nie ma czego szukać. W tutejszych dzielnicach znajdowały się jeszcze dwa przybytki, do których mogła zagościć jego skromna osoba. Szkarłatny Feniks w którym można było dobrze zjeść za równie dużo dobrego złota i  Zipiący Spaślak, ostoja dla tych co nie lubią wygórowanych wydatków i szanują sobie tradycyjne smaki. Druga opcja smakowa wydawała się znacznie bardziej wygodna, trzeba nam tylko tam trafić. Najlepszym sposobem w rozeznaniu w terenie zawsze byli tani i funkcjonalny przewodnicy w postaci żebraków, by owego znaleźć wystarczyło podejść do kąta w zapyziałej norze, zwanej chałupą. Woodrean z niekrytym zniesmaczeniem podszedł do pijanego bezdomnego w slumsach i zaczął gawędzić.

   - Przepr… uhh, co tak śmierdzi? – Chłopak zareagował odruchowo, gdy zainteresował się nim rozmówca, wstając z chodnika i chuchając mu w twarz, próbując jednocześnie coś powiedzieć.

   -Euuu! Pańska mość, raczy mnie czymś poczęstować? Nie pogardzę flakonikiem dobrej wódki, hue, hue, hue. – Żebrak chwycił się ubrania Woodreana i zaczął się radośnie kiwać. W pewnym momencie prawie puścił pawia prosto w twarz chłopaka, ale na szczęście powstrzymał go odruch upadania na ziemię.

   - Przepraszam sir, podaruje panu pieniądze na alkohol jeśli raczy… wskaże mi pan w którym kierunku znajduje się tania karczma, lecz nie chce dziś odwiedzić tutejszego lokalu, Pod Rozbrykanym Jednorożcem. – Woodrean zakrył usta i nos mając nadzieje, że petent jest na tyle trzeźwy, aby móc w miarę logicznie odpowiedzieć.

   - Lokal? He! To nie lokal to rozpiździarnia rozpusty, tam można się tylko kiły nabawić i to nie tanim kosztem, mówię Ci, nie tanim! Zaraz, zaraz… paniczek chce płacić za wódeczkę, co? Dobra, za mamonę to i ja się przyłączyć mogę do igraszek, hue, hue, hue. Żarcik! Najlepiej jak pan se pójdziesz prosto w lewo, znowu w lewo i prosto, tam jest ten…. Zipiący  Spaślak! Też sobie nazewnictwo gorzelni dali, ale żarcie dobre no i nie trzeba patrzeć na te wszystkie świństwa co w ''Jednorogu'' wyprawiają.

   - O tak, dziękuje, oto 5 sztuk złota, wystarczy prawda? Jak nie to… - Chcąc zaoferować więcej, Woodrean powstrzymał się w ostatniej chwili, wiedząc, że żebrak wyłudził by od niego znacznie większą kwotę i najpewniej męczył by go do skutku - Znaczy się, więcej nie mam.

   - Taaa! Bieda każdego dosięga w tym przeklętym mieście. Chwila, ja cię znam to ty wbiłeś wczoraj w nocy do przytułku! No cóż, ta sama branża, hue, hue, hue. Nie ma co się wstydzić ja sam zaczynałem w tym fachu na początku jako gryzidupek, a teraz co? Zawodowy moczymorda! He, a co!

   Woodrean nie przedłużając rozmowy, pokiwał ze zrozumieniem i udał się za wskazówkami pijanego kmiecia. Nie zabawił zbyt długo w  przybytku, odżywił wygłodniałe ciało i wyruszył uzupełnić ekwipunek, warto przy tym zaznaczyć, że w sakiewce naszego bohatera zostało teraz 163 złotych monet, a to miał być początek jego wydatków.

Przedmioty użytkowe, przydatne podczas wypraw takie jak łuk, czy miecz można było nabyć w kuźni Ahillosa, natomiast rzeczy dla tych, którzy nie parali się siłą fizyczną a intelektem, można dostać w sklepach magicznych o nienaturalnych sklepieniach, zazwyczaj są to  okrągłe budowle lub z wierzchołkami wydłużonymi ku górze. Na prawdziwie wzmocnioną broń dystansową Woodrean nie miał aż tylu pieniędzy. Dziwnym trafem jednak napotkał budynek mieszkalny z sztuką iluzjonistyczną.

   Szyld nabity nad drzwiami, wskazywał obrazek przekreślonego oka, co było jednoznacznym symbolem iluzji, a sama nazwa sklepu była odpowiednia do rzeczonych w nim dóbr. Inttind’e Menor czyli potocznie w języku elfów Oszust z Krwi, tam właśnie miał zamiar wejść, chłopak o niezwykle długich włosach. Przy otwieraniu drzwi wejściowych, rozległ się cichy dźwięk przypominający odgłos windy która wjechała na piętro. Z pierwszej perspektywy, wszystko w budynku było przykryte opierającymi się zwojami o półki, było też kilka ksiąg z prostymi zaklęciami. Instrumenty z dziedziny technologii magicznej leżały tuż za ladą, większość z nich była nieznana i prawie nie testowana, co dawało poczucie tego iż w każdej chwili mogłyby wybuchnąć lub zacząć w dziwaczny sposób migotać, a potem przenieść użytkownika w nieznane miejsce na odludziu. Znano już takie przypadki.

   Zanim Woodrean zdążył się dobrze rozejrzeć z zaplecza wyszedł mag w swojej szatynowej szacie. Starzec z brodą oraz średnim włosami podszedł do lady i rzekł wyraźnie:

   - Witam w moim domu, mogę czymś służyć?

   - Och, tak!  Znajdzie się gdzieś tutaj zwój Petrusa? Mam na myśli ten z przed epoki gdy wykorzystywano go do infiltracji umysłów wrogów. – Petrus to inaczej magia poznawcza, odkrywa przed użytkownikiem to czego nie widać gołym okiem i nadaje kształt rzeczą niespójnym i zamazanym. Na początku był to dobry rodzaj rozproszenia iluzji i otrzeźwienia z upojenia alkoholowego. Potem zmodyfikowano ten fragment, dodając do niego nowe słowa i znaki z magii przeszywającej, co dało spójny efekt połączenia w łatwy dostęp do informacji z umysłu przeciwnika, serum prawdy stało się zbędne, a miejscowe centrum detektywistyczne, miało duże udziały w szkoleniu ludzi do tych dziedzin sztuki magicznej. Dlatego ważne było sformalizowanie, jakiego typu zaklęcia szukamy, ponieważ ulepszona wersja wymaga więcej od użytkownika i poza tym ma inne działanie właściwe.

   - Tak, mam dużo materiału z zakresu pierwotnej magii. – Starszy mężczyzna przykucnął przy jednym z regałów i z najniższej półki wyciągnął owy zwój, zawinięty w żółty sznurek. Sprawdził pieczęć która na nim widniała, czerwona w kształcie sokoła symbolizowała postrzeganie rzeczywistości w sposób bardzo wyostrzony. – To ten pergamin, wygląda na nienaruszony.

   - Dobrze, przydałyby się jeszcze jakieś bomby błyskowe i dymne. Powiedzmy po 5 sztuk.

   - Hm, mam kilka na zbyciu ale to są już ostatnie, następna dostawa będzie za dwa dni.

   -Wystarczy, zastanawiam się czy nie ma tutaj Wspomagaczy Pamięciowych, najlepiej z zdolnością zapamiętywania na poziomie piątym.

   - Ostatnio jest na takie typu rzeczy duży popyt. Piąty jest w miarę dostępny w płynnej postaci, nie trzeba na niego zezwolenia, ale to chyba najbardziej wygórowany próg tolerancji przez władze dla wzmocnienia organizmu, skutki uboczne występują zazwyczaj wtedy gdy ktoś niedoświadczony próbuje zażyć je od razu. Uprzedzam, bo nakaz Lordów z rady mniejszej, wyraźnie każe zaznaczać ten fakt. Chyba słyszałeś o Archimande?

   - Ta, biedny chłopak, za dużo się tego nałykał, myślał, że jest bogiem i zeskoczył z drzewa prosto na wyostrzony klif.

   - Znasz więc historię, która ostrzega przed bezmyślnością. Dam ci upust, jeśli weźmiesz tylko jeden, tak dla pewności, że sobie lub komuś nie zrobisz krzywdy.

   - Właściwie to miałem zamiar kupić ich trochę więcej… trzy mi z pewnością wystarczą.

   - Niech będzie, tylko nie rozdawaj ich jak cukierków, bo złapiesz hycla w celi. To już wszystko?

   - Wszystko, drogi panie. Ile by mnie to kosztowało?

   - Razem 140 sztuk złota.

   - Ile? Chyba nie dosłyszałem, 140 złota?

   - Tak, mamy wojnę, a poza tym chyba nie ma w pobliżu innego takiego speca handlowego w tej dziedzinie.

   - Trudno… kupuje! – chłopak wolał być zaopatrzony w magiczne zabawki, tym bardziej, że zmierzał do niebezpieczniej części miasta, gdzie lepiej nie przeszkadzać zmarłym.

   Mag zapakował przedmioty w małe torby i podał Woodreanowi, ten zapłacił i odchodząc stamtąd, udał się do miejsca spotkania z niejaką Anetshą. Po raz kolejny przyda się przewodnik, slumsy nie obfitowały dziś w bezdomnych i to najwyraźniej nie z powodu znalezienia miejsca zamieszkania, oczywistym jest fakt, że słabi oraz biedni są traktowani jak mięso armatnie czy też worki treningowe. Nikt kto dba o własną skórę nie przejmuje się ich losem i tak zostanie dopóki Lordowie nie odzyskają pełnej władzy, co może zająć więcej czasu, niż mają Ci z niższych sfer. Jedyny żebrak, który nie boi się wyjść na ulice, to ten sam którego Woodrean spotkał ostatnio. Nie cieszyła go myśl o wdychaniu sfermentowanych oparów piwa z jego ust, ale ostatecznie nie miał innego punktu zaczepienia. Ponownie nawiązując kontakt z pijanym kmieciem, chłopak przygotowywał się na konfrontacje. Tym razem trzeba podejść do sprawy delikatnie. By owy bezdomny nie zwęszył drogocennych przedmiotów. Zbliżając się do niego, szedł niepewnym krokiem tak jakby obawiał się czegoś, zapewne chodziło tu oz byt bliski kontakty z brudnym i śmierdzącym gburem. Ponownie widząc bohatera, bezdomny uśmiechnął się i w radosnych podskokach rzucił się na niego, ściskając chłopaka z całej siły.

   - Mordo ty moja! Gdzie ty był?! Moje oczy znów cię widzą, to znak!

   - Oczywiście… - Woodrean chwycił żebraka za ramiona i odsunął od siebie by ten nie powalił go iście smoczym oddechem. - Mógłby pan zaprowadzić mnie na cmentarz?

   - Ooo! Zachciało się zwiedzania, co? Znam lepsze miejsca do porannego spacerku, niż groby truposzków. No ale co? Nie odmówię jeśli masz jeszcze trochę drobniaków w kieszeni.

   - Chodzi o to że nie za bardzo…

   - No nic. W takim razie wywracaj kieszenie, zobaczymy czy masz coś warte sztuki złota lub dwóch.

   - A! Przypomniało mi się! Mam jeszcze trochę złota w sakiewce! – chłopak był gotów oddać resztę pieniędzy byle tylko żebrak nie obmacywał go w poszukiwaniu czegoś cennego, wtedy mógłby stracić przykrywkę i najpewniej musiałby sam włóczyć się po rozległym mieście. – 5 sztuk złota, tak jak poprzednio.

   - Wohohoho! Mamy branie w zawodzie co? Mi, nigdy tak dobrze nie szło, a staram się wzbudzać litość jak zbity pies. Może obrałem złą taktykę? Znasz jakiś sekret? Podziel się nim, a ja się podzielę wódką, o ile za nią zapłacisz, hue, hue, hue.

   - Nie, nic z tych rzeczy, po prostu mam farta. Chodźmy już, śpieszy i się.

   - Nooo… masz pan dużego farcika, tym bardziej że spotyka pan mnie już drugi raz! Tyle szczęścia, nie zniosła by nawet moja żonka. A, no! Miałem zanieść kwiatuszki mojej dziewce. Nie bójta się, to po drodze, Kobita zmarła 3 lata temu . Te łotry z gildii ją zaciuchały, bo nie chciała płacić haraczu za stragan. Jakbym nie był zajęty planowaniem zemsty przy kufelku piwa, to pewnie bym wyszedł na ludzi, tak przynajmniej mówią. No, ale paniczowi się śpieszy więc nie przedłużam. – Żebrak szybko sięgnął do sakiewki Woodreana i wyciągnął z niej garść monet, nie przeliczał ich po prostu wziął tyle ile mieściło mu się w ręce.

   Chłopak nie komentując tego, sprawdził czy mu coś zostało, niewiele tego było, ale nie miał zamiaru się sprzeczać z bezdomnym. Ten, gdy tylko w miarę możliwości ogarnął się na tyle by stabilnie stać na nogach, wskazał gestem ręki by Woodrean za nim podążył. Idąc przez slumsy spotkali kilku tajemniczych osobników w kapturach, należeli oni do jednej z gildii co można było rozpoznać po charakterystycznym znaku na tyłach ubrania, czerwonego węża przebitego mieczem. Spoglądali oni na chłopaka ze zdziwieniem. Jeden z nich powiedział szeptem coś do innych i pobiegł w przeciwnym kierunku. Natomiast reszta zgrai podążała za nimi zachowując stosowny dystans. Nagle bezdomny, przewrócił się na ziemię, machając do Woodreana by ten go podniósł. Wiedział on, że nie był to czas na takie komplikacje, szybko podał mu rękę, a ten przyciągnął go do siebie opierając się o jego ramię i mówiąc mu do ucha. ''To Alasskici, nie będą zadowoleni, gdy dowiedzą się, że idziemy na cmentarz, tam ma siedzibę konkurencyjna gildia, więc lepiej będzie jak ich zgubimy. Udawaj że nic nie rozumiesz.'' Chłopak  od razu załapał o co chodzi, sztuczka z upadkiem miała tylko odwrócić uwagę od potajemnej rozmowy. Aż trudno uwierzyć, że ktoś tak pijany mógł dostrzec, takie niebezpieczeństwo. Jednak nie rozmyślając nad tym, obaj przyspieszyli kroku. Prawie że biegli w stronę targu, teraz już było tam więcej ludzi niż poprzednio. To nie gwarantowało zgubienia pościgu, bezdomny bez zastanowienia wbiegł do namiotu postawionego na uboczu. W środku była wieszczka, czekająca na klientów, zaskoczona nagłym wejściem wstała, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. żebrak podszedł do tyłu namiotu wyciągnął zza pasa sztylet i przeciął włókno w linii prostej. Oburzona wieszczka, nakrzyczała na niego, lecz ten nic sobie z tego nie robił, przeszedł przez dziurę i wyraźnie zachęcał do tego samego Woodreana, ten tylko z przykrością oznajmił ''Przepraszam madam, nagła sytuacja, kilku knypków nas ściga, naprawimy to jak ich zgubimy.'' Kobieta, wyraźnie była zauroczona chłopakiem i bez zbędnych słów pokiwała porozumiewawczo.

   Od rynku do bramy otwierającej przejście do dzielnicy świątyń było już nie daleko. Kolejny etap ucieczki polegał na tym by strażnik czatujący przy niej, nie zaczepił ich do kontroli tylko najlepiej zignorował. Tutejsi gwardziści są znani z tego, ze współpracują z przestępcami, a co za tym idzie ten mógłby wydać miejsce pobytu ich dwoje.

   - Nie jest dobrze – Mruczał pod nosem żebrak – najpierw mamy ogon, a  gdy go zgubiliśmy, musimy starać się by nie złapać go znów jak cholerę. Kurde! Gdybyśmy mogli tylko zmienić nasze mordy w jeszcze bardziej szpetne i przypominające rozpadający się kartofel, pewnie by nas puścił.

   - Jeżeli o to chodzi… - chłopak zastanawiał się, czy ukazać swoje zdolności. W końcu mogłoby to wywołać mieszane uczucia w bezdomnym. Widział jednak jak ten zaczyna leżeć, opierając się o mur i próbując wymyślić jakiś sensowny plan, przy czym jego twarz przypominała wyraz co najmniej  taki jakby miał silne zatwardzenie. – No cóż, potrafię trochę zmienić rzeczywistość, uczyłem się tu i tam… Kilka zmarszczek, pryszczy i podkrążone oczy to nic wielkiego.

   - Co? Mówisz, że się na tym znasz, paniczku? Hm, nie zaszkodzi spróbować, bo szwendać się teraz po innych miejscówkach, to jak wgryźć się w tort gołymi rękami, na weselu króla.

Woodrean rozpoczął sekwencje, zrobił miejsce między dłońmi, prostując palce i rozszerzając je najbardziej jak mógł, trzymając je w usztywnieniu zaczął obracać nimi zgodnie ze wskazówkami zegara. Wypowiadając przy tym magiczne słowa. ''Ennton, karrari, meno tora, indecjon no!'' Pojawiła się zielona kula energii pomiędzy jego dłońmi, która rosła i nabierała kształtu wraz z obrotem rąk, towarzyszył temu dźwięk wciągania powietrza, podobny do wydawanego przez odkurzacz. Kiedy kula wykreowała się dostatecznie by rzucić zaklęcie Woodrean zatrzymał się w bezruchu uginając tylko palce w łuk i wyobrażając sobie formę w której chce się znaleźć. Chwile potem był już gotowy do przemiany, wykrzykując przy tym kończąca formułę. ’’KARTE TO!’’  I rzucając ple energii pomiędzy nim a bezdomnym. Efekt był natychmiastowy, zielona powłoka okryła ich oboje przekształcając w chorych na trąd. Była to jednak tylko iluzja i nie wpływała na kondycję czy też zachowanie.

   Zmierzając ku bramie, pod przykryciem iluzji, mijali właśnie stanowisko strażnika. Kaszląc i utykając, prowizorycznie udawali chorobę. Strażnik nie obrócił się w ich kierunku nawet na chwile, jedynie podejrzał pół okiem czy to nie ktoś z gildii złodziei. Po udanym przejściu na drugą stronę szli przez drogę nad kanałem prosto przed siebie aż do największej z świątyń i tam skręcili w alejkę. Cmentarz był widoczny z daleka i na pozór nikt go nie pilnował. Chłopak, miał mały problem z rozeznaniem w terenie, nie wiedział też co go dokładnie czeka, skoro jednak wojowniczka która go tutaj zapraszała, mówiła o kryptach Archibiaków, szukał grobowca z dobrze zbudowaną białą murawą, zdobionego falistymi wzorami oraz podtrzymywanego kilkoma filarami.

Rozglądał się na pogrzebisku  i zauważył, że za nim wciąż podążał bezdomny przewodnik. To było trochę uciążliwe, ale może on też szukał grobu swojej żony. W końcu nie wyglądał na religijnego człowieka i mógł zapomnieć gdzie leży jej grób.

   Nie znajdując śladów krypt, Woodrean zastanawiał się czy aby nie został wystawiony do wiatru. Obrazy i krucyfiksy wydawały się jednak skrywać jakąś tajemnice. Zastanawiało to młodego chłopca i ten chcąc rozszyfrować znaki przyglądał im się bacznie, spodziewając się iż jest to rodzaj zagadki.

   W niecałą minutę odkrył kilka powiązań:

   Przy wejściu jest duży wykrzyknik, pod którym jest napisane ''Nie zmogli Cię wiatr ze wschodu, nie pokona cię deszcz liści, jeśli sprawny umysł masz i schronienia poszukasz w podziemiach.'' Co by znaczyło, że trzeba szukać blisko drzew przejścia w dół. W tamtym kierunku napotykał drzewo z symbolem Ehilopa, otwartą dłonią z okiem w środku, oznaczającym, że coś jest blisko. Kilka kroków na zachód znajdowały się żelazne drzwi do piwnic, bohater zauważył, że są one zamknięte prostą kłódką. Używając wytrychu, szybko odblokował zamek i otwarł pomieszczenie. Z góry było widać ślady stóp, które wskazywały, że ktoś tu już był i to nie raz. Idąc na dół po schodach, zauważył z boku rysunek przedstawiający rozbitą czaszkę na wylot przez strzałę. Dawało to do myślenia. Dalszą drogę wyznaczał korytarz, słabo oświetlony. Gdy Woodrean ruszył ostrożnie naprzód, pochodnie na ścianach zaczęły płonąć. To dobrze znany trik, tak zwane samoistne światło. Gdy magicznie nasączone pochodnie wyczują czyjąś obecność, rozpalają się jedna po drugiej, gasną natomiast gdy nie rozpoznają ruchu przez dłuższą chwile lub do wyczerpania długofalowej  energii.

   Młodzieniec poczuł lekkie ciarki na plecach, coś wisiało w powietrzu i on sam odczuwał, że ktoś to wszystko przygotował. Chodząc na palcach stóp, powoli posuwał się do przodu. Na początku nie działo się nic niepokojącego, dopiero jak zaczęły się kolorowe płytki, rozpoczęły się komplikacje. Nietypowe ubarwienie podłoża insynuowało kolejną zagadkę, postawił stopę na żółtej kafli, nic się nie stało, więc szedł dalej, pięć kroków i wtedy ze ściany dobiegł odgłos przesuwającego się kamienia, pojawił się otwór a z niego wystrzeliła strzała, wprost na Woodreana. Tylko dzięki podzielnej uwadze, dał radę uniknąć obrażeń, padając na ziemię. Nie było widać strzelca, więc można było wnioskować, że to była automatyczna pułapka uruchamiana przez zapadnię. Mechanizmy tego typu często można spotkać w ruinach starożytnych, od dawna były znane dzikim plemionom zamieszkałym w równinie Helltetrit.

   Samo skupienie się na ich omijaniu  mogłoby się powieść gdyby odgadnąć powiązania kolorów z kolejnością aktywowania zapadni. Rozpoznanie wymagało zbadania sekwencji dzięki której chłopak mógłby przejść dalej. Wyciągając katanę z zza pasa i naciskał na płytki jej końcówką ostrza. Po dogłębnej dedukcji uznał, że zna już sposób odpowiedni sposób. Aby bezpiecznie przejść należało stąpać po czerwonych, niebieskich i fioletowych płytkach, lecz nie można było przejść z fioletowej na niebieską, a z niebieskiej na czerwoną, oprócz tego jednego koloru z czerwonej można przejść na dowolną nie uruchamiając pułapki.

   Starając się iść po nich w odpowiedniej kolejności, zapomniał o tym że aby wrócić trzeba zmienić kolejność ruchów, przez co nie cofnie się on gdy już będzie w połowie drogi. Szczegół ten wpłynął na ostatnie 5 kroków. Utknął on na niebieskiej płytce. A za nim i przed nim były tylko czerwone. W tej sytuacje pozostawały dwa wyjścia, samobójcza próba przeskoczenia lub doczołganie się do końca zapadni. Co dziwne, chłopak wybrał intuicyjnie skok na odległość, choć nie miał jak się rozpędzić.

   Po raz kolejny magia mogła uratować jego skórę. Proste zaklęcie Żabich Nóg, opisywane było jako niezwykle przydatna sztuka w przeskakiwaniu i spinaniu się na mury, w jego przypadku nie trzeba było wykonywać zbędnych gestów a jedynie przybrać odpowiednią pozycję i wypowiedzieć słowa w języku magii. Kucając i przesuwając kolana na boki, Woodrean, położył dłonie na udach szepcząc formułkę. ''Askaban, jupe, dorime, do, no.'' Natychmiastowo spod jego stóp uwolniła się energia lotna, obijając podeszwy sandałów od płytki i kierując go prosto nad pułapkami aż do końca korytarza.

Z lewej strony, było widoczne przejście do komnaty, nie było w niej nic oprócz dużej miedzianej skrzyni i dźwigni w ścianie. Nasz bohater nie wyczuwał niebezpieczeństwa, wziął pochodnie i zbliżył się do kufra, na pierwszy rzut oka rozpoznał, że jest on zamknięty na dość skomplikowany mechanizm. Kusiło chłopca by pociągnąć za dźwignie, ale najpierw postanowił spróbować robótek ręcznych.

Do zamka trzeba było zabrać się delikatnie. Z pomocą rad Alberta, dałoby się to rozpracować, jednakże młodzieniec musiał działać sam. Najpierw kilka serii  prób i błędów. Wkrótce potem przekręcając wrytych w stronę przeciwległą do znajdującego się w niej rygla, posuwał jego odłamek w przód, próbując odnaleźć punkt w którym zacisk jest najbardziej ruchomy. To nie było o tyle łatwe iż owy mechanizm zmieniał pozycje przy zbyt szybkim naciskaniu, a po 60 sekundach cofał się z powrotem.

   Finezja odruchów, musiała współgrać wraz z krótkim czasem oczekiwania. Woodrean wpadł na pomysł by w momencie zwrotnym umieścić ostrze katany między zębatką, a kołowrotkiem, co dałoby efekt dodatkowych kilkunastu sekund na dopracowanie techniki. Nie mogąc dojść punktu kontrolnego, niezbędnego do otwarcia skrzyni, młodzieniec rozejrzał się w poszukiwaniu najprawdopodobniej brakującego elementu. Pod kamieniem znalazł on prostokątny kryształ, pasujący do brakującej luki. Umieszczając go w miejscu które zdawało się do niego pasować, skrzynia po odpowiednim potraktowaniu otwarła się z hukiem. Chłopak w środku znalazł srebrny medalion z wygrawerowanym baranem, sakwę ze złotem i łuk z kołczanem lodowych strzał.

   Ktoś mógłby spodziewać się więcej, ale Woodreanowi stanowczo to wystarczyło. Po opróżnieniu kufra, przyszedł czas na zagadkową dźwignie. Pociągnąć ją czy nie? A jeśli to kolejna pułapka? Takie już ryzyko zawodowe, jeśli się chce do czegoś dojść, trzeba iść przed siebie i nie cofać się, gdy przeszkody zadają pytania w naszej głowie. Spuszczając zawór w dół, Woodrean ponownie usłyszał dźwięk przesuwającej się ściany, tym razem jednak ukazało się przejście do następnej komnaty. Nie tracąc czasu przeszedł przez otwór, tym razem pomieszczenie było naznaczone glifami strażniczymi.

Tego rodzaju magia, nie wskazywała na nic dobrego. Na podłodze było napisane ''Piętnaście ognistych, piętnaście poległych, płoną żywym ogniem, który ich napędza, ugaś pragnienie zemsty a przeżyjesz. Pamiętaj, im więcej ich odejdzie tym więcej przybędzie.'' Woodrean kątem oka spoglądał na długą salę na której końcu, były drewniane drzwi. To byłoby zbyt łatwe by móc przejść tak po prostu, ale młodzieniec postanowił przetestować drogę rzucając kamień w środek gryfu.

   Rozległ się przerażający krzyk, jakby kogoś obdzierano ze skóry i wtedy przed drzwiami pojawiła się płonąca postać przypominająca człowieka. Oznajmiła tylko ''Jestem płomieniem Ertorhanu. Umarłem dla mojej miłości,  chroniąc ją własnym ciałem, przed kulą ognia rzuconą przez potężnego czarnoksiężnika Menozera. Powiadam Ci, nie przejdziesz.'' Zjawa wyciągnęła rękę ku chłopakowi, wystrzelając z niej ognisty pocisk. Woodrean nie był zdziwiony, spodziewał się żywiołaka ognia i był przygotowany na to, że przyjdzie ich więcej. Ominął wystrzał chowając się za sklepieniem, wyciągając łuk przygotował lodową strzałę. Nie miał wyrzutów sumienia z powodu tego co zamierzał zrobić, widział, że wszystko co jest przywołane przez znaki strażnicze, nie ma samoświadomości  i są to zazwyczaj cienie dawnych osób. Napinając łuk wynurzył się zza ściany, celując w ognistego przeciwnika. Ten przygotowywał kolejny pocisk. Wtedy chłopak puścił strzałę, która powędrowała w korpus przywołanego stwora. Rozpadając się na kawałki, zostawił po sobie popiół.

   Kilka sekund później, pojawiły się kolejne dwa żywiołaki razem powtarzając ''Jesteśmy braćmi krwi, razem żyliśmy i razem polegliśmy. Demon zwany Bistero powalił mnie i mojego brata, składając nas w ofierze i żywcem wrzucając do wielkiego ogniska. Nie przejdziesz przez naszą wieź.'' Tym razem obie zjawy biegły na Woodreana wydając z siebie okropny lament. Trzeba było załatwić to szybko, chłopak strzelił z łuku raz i potem drugi, gdy jeden ze stworów był już blisko. Udało się jednak zniszczyć obydwu.

   Następna fala żywiołaków niosła za sobą 4 z nich tym razem mówiły ''Było nas sześciu, przeciwko jednej bestii. Smok zwabił nas w pułapkę, olewając nas ropą i podpalając swoim ognistym oddechem, zamiast się gasić, rzuciliśmy się z furą na potwora, który zginął wraz z nami. Nasze poświęcenie uratowało pozostałą dwójkę. Dla tego dwóch z nas cię powstrzyma, a dwóch pozostałych będzie strzegło przejścia.'' Podzielili się na dwie grupy jedna atakowała w zwarciu a druga z dystansu. Tym razem było o wiele trudniej, bohater zaczął od napastników pierwszy strzał trafił biegnącego z lewej, strzelcy kontratakowali więc Woodrean  zrobił przewrót w bok. Po udanym uniku mierzył zza pagórka i oddał kolejny strzał, tak samo trafny. Grupa uderzeniowa została powstrzymana, teraz tylko wygrać z tą która pilnuje. Do tego trzeba było użyć trudniejszej techniki, by nie oberwać. Ładując dwie strzały na raz, wychylił się sprawdzając dokładną pozycje żywiołaków ognia. Gdy już był jej w miarę pewny, wyskoczył, przymierzył się i wystrzelił z łuku. Szczęśliwym trafem udało mu się zdjąć obydwu za pierwszym razem, nie zauważył jednak pocisku który trafił go w nogę. Ból był dość spory, choć nie złamał kości, co dawało mu szansę na dalszą podróż. Chłopak urwał kawałek płaszcza i owinął wokół ranny.

   W tym czasie, powstawali kolejni żywiołacy, było ich tym razem ośmiu, lecz jedni z nich płonęli czerwonym ogniem a drudzy niebieskim. Czerwoni mówili ''Jesteśmy chlubą Insendenu. Najwaleczniejsi z walecznych, naszą wioskę spalili buntownicy. Zabij tchórzy, którzy nie chcieli do nich dołączyć, a odejdziemy.'' Niebiescy natomiast odrzekli  ''Jesteśmy chlubą Insendenu. Najszlachetniejsi z szlachetnych, naszą wioskę spalili buntownicy. Zabij tych, którzy zhańbili nasze imię a odejdziemy.'' Obie grupy spoglądały na siebie i czekały na decyzje młodzieńca. Nie musząc się spieszyć z wyborem, usiadł łapiąc oddech. Woodrean słyszał opowieści o Insendenie. Była to piękna miejscowość z trawiastymi wzniesieniami i obfitująca w surowce mineralne. Tamtejsza starszyzna często miała podzielone zdania jak wychowywać młodzież i jakie stosunki utrzymywać z innymi wioskami. ''Zakażeni'' i zwykłe pospólstwo, często wchodziły ze sobą w kontakt poprzez ciągłe wymiany personelu, nie było tam hierarchii, więc każdy mógł spełniać swoje zachcianki. Doprowadziło to do podziału na grupy etniczne i walki między nimi.

   Dochodząc do siebie, bohater wybrał już po której stronie stanie, dla pewności postanowił użyć też magii, zakładając pułapki i pijąc Wspomagacz Pamięciowy . Gdy był już gotowy na to co ma nadejść, wymierzył i wystrzelił strzałę w kierunku czerwono-płomiennych, ci natychmiast zareagowali szarżując całą grupą na Woodreana, Byli bardziej szybcy i zwinniejsi niż poprzedni. Chłopak zdążył trafić tylko jednego, zanim Ci zbliżyli się na niebezpieczną odległość. Zastawione wcześniej sidła unieruchomiły  dwoje z nich, został jednak czwarty, który był tak blisko, że Woodrean musiał zmienić broń na katanę. Żywiołak uderzył z całych sił, chłopak był zepchnięty do defensywy. Próbując przeciąć przywołanego stwora, zauważył że ten się regeneruje. Pozostało tylko użyć jakiegoś zaklęcia z dziedziny mrozu. Najlepszym wyjściem było zaklęcie Lodowego Oddechu. Szybka i łatwa gestykulacja pozwalała na krótkotrwałe zamrożenie celu. Jedna ręka wystarczyła do rzucenia czaru, tak więc prawą bronił się mieczem a lewą ułożył na płucach, wypowiedział słowo ''dora'' i wziął głęboki wdech, po 5 sekundach wydychał zimne opary które w kontakcie z atmosferą tworzyły lód.

   Został on całkowicie zamrożony, co wystarczyło by padł na ziemię. Pozostała dwójka wciąż była nieruchoma więc nie przedłużając im cierpień strzelił do nich lodową strzałą. Niebiesko-płomienni przyglądali się temu i zniknęli wraz z ostatnim ognisto-czerwonym żywiołakiem.

   Drzwi na końcu Sali zostały otwarte, a inskrypcje pobladły tracąc swoje właściwości. Woodrean idąc spokojnie przez pozostawione kości po innych bywalcach, przeszedł przez próg gdzie zauważył drabinę prowadzącą na powierzchnię. Wchodząc po niej wyjrzał przez otwór w suficie, jego zdziwieniu nie było końca. Kolejny cmentarz ukazał się jego oczom, tym razem były tu tylko nagrobki rodziny Archibiaków. Wstając i rozglądając się wokół, zastanawiał się jakim cudem znalazł się w prywatnych grobowcach. Dopiero po chwili zauważył pokaźnego mężczyznę z toporem stojącego za jego plecami. Trzymając rękę na katanie odskoczył w tył. Wielkolud spojrzał na chłopaka z zniesmaczeniem.

   - Hej ty, obdartusie! Ty jesteś Woodrean? – Mężczyzna nie był zadowolony ze spotkania chłopaka, ale nie wyglądał jakby miał zamiar go krzywdzić - Panna Anetsha kazała cię przyprowadzić.

   - Hm? Anetsha? To ona wiedziała, że tu idę?

   - Wiedziała odkąd wślizgnąłeś się do Muskanii. Widzę, że twoja mała główka tego nie ogarnia. Nie przejmuj się, ze mną na początku było tak samo, co nie oznacza, że się zakumplujemy. Idziesz ze mną po dobroci, czy wolisz mieć kilka dodatkowych siniaków?

   - Dobra, idę, idę, bez nerwów!

   - Tędy. – Mężczyzna wskazał jedną z krypt i czekał, aż Woodrean pójdzie we wskazanym kierunku.

   Kiedy już byli blisko drzwi, mężczyzna wypowiedział inskrypcje i te się otworzyły. Chłopak znów musiał schodzić do podziemi. Po pokonaniu długich schodów, napotkał na dobrze zorganizowaną zbrojownię, pokoje z księgami i salon obrad . Tam miał czekać na Anetshe.

 

   W tym momencie kończy się, rozdział Woodreana, następne opowiadanie rozpocznie nową sagę, nowych bohaterów, jednakże powiązanych z przyszłością chłopca.

 

Drobne nieporozumienie
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:53

   W Muskanii pracuje wielu kupców, którzy zajmują się pobocznie paserstwem. Mało kto nie dorabia w ten sposób, gdyż jedyną szansą na zachowanie własnego biznesu (oraz życia) jest płacenie haraczy.

Woodrean nie był do końca tego świadomy, jego zainteresowanie przemytem nie było większe niż przeciętnego szlachcica, a wysoko urodzeni znali tylko plotki o nieuczciwych kupcach zawyżających cenny, lub naciągających klientów na kupno bezużytecznej tandety.

   Szeroko rozumiany szmugiel został zakazany w większości metropolii, ze względu na obawy władz przed dostaniem się broni w ręce rebeliantów walczących z wojskiem króla Imperium, Edmonta Skara.

Jak głosił pewien mędrzec, znany jako Adult. Buntownicy są wszędzie, ich cele są niejasne i chaotyczne. Nie są w stanie wyjaśnić czego dokładnie chcą, kierują się intuicją,  pozyskaną, ze ‘’skazy’’. Gromadzą się w grupy i uderzają w najmniej spodziewanym momencie, mordując i grabiąc pomniejsze wioski. Z tych powodów strach przed rebeliantami jest ogromny. Niewielu odważyło by się z nimi handlować, choć mimo to zarzuty skierowane do kupców o współudział z wrogami Imperium są częste, a gdy takie podejrzenia się potwierdzają, przemytnik zostaje zabity na miejscu przez okoliczny sąd wykonawczy.

Kiedyś, uczono Woodreana, że prawo jest bezwzględne i nieważne czy ktoś na wysokim stanowisku pławi się w luksusach, albo biedak zjada własne buty z głodu. Prawo musi być równie egzekwowane dla wszystkich, aby ‘’zaraza’’ nie rozprzestrzeniała się.

   Teraz, kiedy Woodrean został złodziejem, jego spojrzenie na te sprawy przybrały inny obrót. Zauważył on iż w pewnych sytuacjach nie można uniknąć popełnienia przestępstwa. Nie myślał że uda mu się sprzedać ‘’swój towar’’ bez niezręcznych pytań dotyczących pochodzenia przedmiotów. Okoliczności jednak nie sprzyjały do posiadania skrupułów. Woodrean zaczynał odczuwać głód, pragnienie, oraz skutki wielo tygodniowego braku kąpieli. To wzmogło w nim uczucie iż postępuje tak jak musi, dokonując zła koniecznego.

   Jedynym punktem zaczepienia, był bazar położony na północ od cytadeli. Niepewnym krokiem Woodrean mijał parę domów złączonych ze sobą, wśród których można było dostrzec alejki pełne skrzyń. Chłopak nie chciał wiedzieć co może się w nich znajdować, ponieważ w najlepszym przypadku były by puste, a w najgorszym znalazłby tam poćwiartowane zwłoki.

Im dłużej Woodrean był w mieście tym dłużej bał się że odkryje coś co zaprowadzi go do grobu.

   A skoro już o tym wspomnieliśmy, krypty archibiaków znajdują się w dzielnicy cmentarnej i o ile jest to dość logiczne, jednak owi archibiacy nie lubili nieproszonych gości (nawet po śmierci), więc założyli na swoich podziemnych grobach pieczęcie uniemożliwiające obcym dostanie się do środka. Ponoć istnieje jakieś potężne zaklęcie, które może je zdjąć, lecz by opanować je trzeba by być arcymistrzem w posługiwaniu się magią tajemną, a to nie jest prosta sprawa, ze względu na brak dostępnych źródeł opisujących gesty oraz mowę tej sztuki. Jako że Woodrean często studiował pisma wspominające o kryptach Archiwiaków, wie, że nie ma sensu próbować się tam wedrzeć siłą fizyczną, ponieważ to spowoduje aktywowanie barier ochronnych pieczęci i najpewniej przywoła jakieś magiczne zjawy żądne krwi tego, który je obudził. Z tego powodu Woodrean nie rozumie dlaczego wojowniczka Anetsha próbowała go tam zwabić, może chce żeby je w jakiś sposób otworzył? Choć to nie ma sensu, bowiem i tak skończy się to tak samo jak atakowanie siłą fizyczna. Pokusa by sprawdzić na co się zapowiada, jest dość silna i pewnie już niedługo Woodrean odwiedzi groby zmarłych, mając nadzieje, że nie jako jeden z nich.

 

   ''Targ Petersona'' jest jedynym tak dużym skupiskiem stoisk w Muskanii, nie tylko ze względu  na dogodne położenie w centrum miasta, lecz także, iż inskrypcje wyryte na płytach chodnikowych chronią przed magią przeszywającą. To pozostałość po dawnej akademii arcymagi Petersona, kiedyś bardzo popularnej wśród nekromantów, obecnie zlikwidowana przez Lorda Arshiera z powodu ciągłego zainteresowania rebeliantów zakazaną wiedzą pozyskiwaną z biblioteki na szóstym piętrze kolegium. Dzięki odpowiedniemu zarządzeniu paragrafu o ‘’bezpiecznym handlu’’, zdołano wykorzystać inskrypcje podczas rozbiórki szkoły do chronienia tutejszych kupców przed chciwymi klientami znającymi magię kontroli umysłu. Szybko zaczęto korzystać z tego patentu, a miejsce w którym rozpoczęto postawiać stragany nazwano na cześć założyciela akademii arcymagi.

   Nasz bohater nie spodziewał się iż niewielu ludzi przyjdzie tam dzisiaj coś kupić lub sprzedać, bazar ten prawie świecił pustkami. Gdy Woodrean przybył na miejsce napotkał niewielki motłoch klientów zaopatrujących się w podstawowe artykuły żywnościowe( pomidory, sałatę itp.), poza tym kilku nowych rekrutów pobliskiego garnizonu imperium nabywali broń ze stali nierdzewnej do swojego wyposażenia. Wśród tych wszystkich ludzi Woodrean czuł się bezpieczniej, choć wciąż nieswojo. Nie mógł zapomnieć  po co tu przyszedł, szukał straganu z biżuterią i drobnymi pamiątkami. rozglądając się wokół siebie wciąż pilnował swojej sakiewki oraz zawartości płaszcza, zręcznie omijał przy tym przechodniów w taki sposób by go przypadkiem nie potrącili i tym samym nie upuścił on zdobytego łupu. Woodrean obserwował jednego z handlarzy i gdy tylko w pobliżu niego nikogo nie było chłopak podszedł do niego, zakrywając twarz kapturem.

   -Ech… w czym mogę pomóc? – spytał kupiec zaniepokojonym głosem.

   - Chciałbym… nigdy tego nie robiłem i…  - Woodrean odczuwał bicie własnego serca, jego ręka drżała sięgając zza własny pas. Kupiec odbierał to jednak inaczej niż on. Widział przed sobą zakapturzoną postać denerwująca się przed ‘’załatwieniem’’ czegoś złego i która akurat ma zamiar sięgnąć po miecz.

   -O boże! – krzyknął kupiec – Nie rób tego! Błagam!

   - Że co? – zaskoczony Woodrean zatrzymał intuicyjnie dłoń i zamarł w bezruchu a jego drgawki zamieniły się w obezwładniający paraliż.

   - Proszę, mam rodzinę, dzieci i żonę do wykarmienia, nie mogą zostać beze mnie. Ja… będę płacił więcej, przyrzekam tylko mnie nie zabijaj! - panikował kupiec, zasłaniając głowę dłońmi. Woodrean wciąż był w szoku a teraz usłyszał coś co brzmiało jak błaganie starego człowieka o litość, przed jakąś publiczną egzekucją.

   - Chwila – wyjaśniał - ja nie, nie przyszedłem pana zabić!

   - Co?! Jak to?  - uspokajał się powoli kupiec, opuszczając ręce.

   - Przyszedłem by coś sprzedać. – Handlarz słysząc te słowa, odetchnął z ulgą na myśl że nie jest przyszłą ofiarą zakapturzonej postaci a tylko pewien młodzieniec wahał się przed nim sprzedać kilka rzeczy.

   - Ach, to tak – uśmiechał się kupiec – narobiłeś mi strachu.

   - Przepraszam za to – kontynuował niepewnie młodzieniec – Jak już mówiłem chciałbym sprzedać parę rzeczy, ale one nie są moje…

   - Rozumiem, pewnie podkradłeś je rodzicom, co nie?

   - Nie do końca.

   - No to z pewnością dostałeś od nich jakiś nieodpowiedni prezent, hm?

   - Uch – Woodrean otarł pot z czoła - niestety nie.

   - W takim razie skąd… - kupiec dostał natychmiastowego olśnienia –  no tak, te rzeczy są ‘’pożyczone’’ prawda? I to na stałe, racja?

   -Ehm, chyba tak.

   - Dobrze, bądźmy szczerzy, nie jesteś płatnym zabójcą ani nikim z tych mrocznych gildii? Nie, raczej nie przyszedłbyś wtedy do mnie w biały dzień. Och, głupiec zemnie iż myślałem że przyszedłeś odebrać mój dług.

   - O jakich gildiach mówisz?

   - To, ty nie wiesz? W Muskani są trzy konkrecyjne gildie które chcą przejąć władzę nad miastem.

   - Buntownicy?

   - Nie, nie, buntownicy,  ich sposób działania jest od nich bardziej…. Subtelny. Działają w nocy i wtedy załatwiają sprawy finansowe. Jakby na to nie patrzeć, zawsze przy okazji mordują jakiś ludzi.

   - Więc kim oni są?

   - Nie mogę ci powiedzieć, zabiliby mnie a i tak już mam z nimi na pęku.

   - No dobrze, nie będę naciskał. Przejdźmy do inte…

   - Ciii! – przerwał Woodreanowi kupiec gestem palca przy ustach - To garnizowi, lepiej się nie odzywaj i zachowuj jak gdyby nigdy nic. - Faktycznie w ich stronę zmierzali dwaj rekruci wojska Imperium. Nie wyglądali na miło  nastawionych a wręcz na poirytowanych.

   - Ej, ty, stój! - Krzyknął pierwszy rekrut wskazując ręką Woodreana. Chłopak znów poczuł odrętwienie całego ciała, jak na zawołanie. Rekruci podeszli wówczas bliżej.

   - Jesteś aresztowany! – oznajmił drugi rekrut skuwając Woodreana Kajdanami Irachera. Przedmiotem obezwładniającym petenta i czerpiącym swoją moc z noszącego je nieszczęśnika w tym wypadku był nim młodzieniec.

   - Panowie! – woła kupiec – skąd ta wrogość ? czy ten chłopak coś zrobił?

   - Ty mi to powiedz! 6 osób słyszało jak błagasz tego obdartusa  o litość. – rekrut był przekonany że Woodrean jest skrytobójcą i nie wahał się okazywać wobec niego otwartej wrogości.

   - Wiele razy błagałem moich klientów o litość i jakoś nigdy nie widziałem żebyście…

   - Nie o to chodzi głąbie! ON, ci groził śmiercią a nie z tobą negocjował ceny!

   - Chyba wiem kiedy ktoś mi grozi a kiedy nie – kupiec bronił Woodreana, wiedział, że gdyby odkryli szmugiel przez niego planowany z pewnością dołączyli by jego osobę do jednej z cel- i zapewniam was że ten niewinny człowiek nie miał wobec mnie żadnych złych intencji.

   - TAK?!.... w takim razie spytajmy oskarżonego! - Wściekły rekrut czuł podstęp, choć gdy Woodreanowi założono Kajdany Irachera, ten dziwnie się poczuł, jakby uchodziło z niego życie, ale bardzo, bardzo powoli. Z czasem otaczającego go niewidzialna bariera, prześwitująca białym światłem, nabierała kształtu i mocy, którą mógł odczuć tylko sam więzień.

   - Słuchaj leszczu! – szturchnął Woodreana pierwszy rekrut przenikając ręką przez nasilającą się zaporę – Chciałeś zabić tego kupca?! Mów szczerze bo pożałujesz żeś się urodził!

   -  Zabić?Ale jak? Skąd? Panie wiewiórko, przecież nie idzie zabić chochlika, prawda? –  Gdy Woodrean zaczął majaczyć a u rekrutów na twarzy pojawił się niepokój.

   -Nie dobrze Stivens, on zaczyna mieć skutki uboczne.

   - Bzdura to nie możliwe żeby ktoś taki… chyba że by był osłabiony.

   - Ale fajna małpka! Chce taką mieć! Zgodzisz się panie Fredericku? – Kolejne słowa przypominały oznaki halucynacji i omamów.

   -Oj, Stivens będziemy mieli kłopoty jak kapitan się dowie że schwytaliśmy kogoś bez dowodów i dodatku ta osoba dostała szoku termicznego!

   - Uspokój się! Jeszcze nie jest na tym etapie, stoi na własnych nogach!

   - Nie żebym się wtrącał w dyskusje - uprzedził kupiec – ale jeżeli nie chcecie dostać odsiadki dobrym pomysłem byłoby go odkuć.

   -Tak, odkujmy go. –  nakłaniał rekrut swojego kolegę, by mieć to z głowy.

   - I co potem?

   - Ja się nim zajmę – odparł kupiec – nie powiem ani słowa waszemu przełażonemu jeżeli go po prostu puścicie.

   - Stivens odpuśćmy już, i tak nieźle na tym wyjdziemy.

   - Zgoda, ale jeśli ty lub ten robal pisknięcie o nas słowo w garnizonie to… to pozdychacie!

   - Normalnie odebrałbym to jako groźbę, nie chce się jednak sprzeczać gdy ten nieszczęśnik umiera.

   - On nie umiera tylko…. nieważne, Gorald daj mi klucze. - Rekrut odbierając klucze włożył jeden z nich między więzy i energia która więziła Woodreana  rozprasza się w powietrzu. Kupiec podbiegł do chłopaka podtrzymując jego ramię na swoim barku. Prosił też rekrutów by odeszli. Ci przypominają o umowie  milczenia i ruszają z powrotem do koszar. Kupiec pomógł usiąść Woodreanowi na taborecie i próbował nawiązać z nim rozmowę.

   - wszystko w porządku?

   - Tak…  - Woodrean spojrzał w kierunku odchodzących rekrutów - tylko daj mi wody, dużo wody. - Kupiec nalał wodę z dzbanka do kubka po czym podał ostrożnie młodzieńcowi. Po kilku głębszych łykach Woodrean zaczął odzyskiwać dość szybko zdrowie.

   - I jak? Pomogło?

   - Zawsze pomaga, choć na krótką metę, gdybym nosił te kajdany trochę dłużej pewnie bym sfiksował.

   - Można powiedzieć że trochę bredziłeś.

   - Wiem to było umyślne. Gdyby tamci dowiedzieli się że mógłbym wytrzymać jakieś pół godziny bez większych objawów z pewnością przeszukali by mnie i znaleźli nie moje przedmioty.

   - Chytre! W ten sposób nie tylko pozbyłeś się garnizowych, ale także zadbałeś o swój łup.

   -Radze sobie jak umiem.- Woodrean rozgląda się sprawdzając czy nikt nie podsłuchuje, na szczęście nikogo w pobliżu nie było. W tej części targu ,rzadko kto bywa, o tej porze. – więc, interesuje cię kupno rzeczy, które ‘’pożyczyłem’’

   - No, no,  mówisz jak człowiek z branży. Pokaż co masz a ja ocenie wartość. - Rzeczy kradzione wycenia się zazwyczaj na znacznie mniejszą kwotę ze względu na ryzyko wykrycia szmuglu. Dlatego przed rabunkiem należy uzgodnić cenę z nabywcą aby się nie rozczarować wypłatą  lub nie ponieść daremnego trudu (nie każdy paser bierze co się pod ręką nawinie). Woodrean nie wiedział o tej złotej zasadzie i to była jedna z przyczyn jego późniejszego niezadowolenia. Opróżnił sakiewkę z mniejszych klejnotów i brylantów. Widać było że są różnorodnego koloru, jedne delikatnie błyszczały w świetle promieni słonecznych inne czarne (obsydianowe)pochłaniały światło do środka jak czarna dziura zamknięta w małym oszlifowanym diamencie. Kupiec dokładnie oglądał klejnoty, przyglądając się  im z czegoś podobnego do małej lornetki, mając drugie oko zamknięte. Wyraźnie zastanawiały go kształty niektórych z kamieni szlachetnych. Dodawał także, od czasu do czasu, odgłosy pomrukiwania i lekkiego zdziwienia, by nadać ton powagi swojej profesji.

   -Niezłe cacka dla kolekcjonera, ale bez nabywcy nie są zbyt wiele warte. Jest coś jeszcze wartego mojej uwagi? - Woodrean oniemiał ze złości, iż ryzykował życie dla tandety dobrej, dla ludzi z obsesyjną tendencją do zbierania różnych rzeczy. Pocieszała go myśl że w karczmie pod jednorożcem ‘’znalazł’’ jeszcze grawerowane naszyjniki wysadzane perłami oraz pierścienie z czystego złota. Chłopak wyciągnął zza płaszcza te rzeczy i położył na stole.

   -Szczerze powiedziawszy to nie są pierścienie tylko sygnety. – zauważył Kupiec - Jestem w stanie rozpoznać dziedzictwo Sallytów, Oktarów i Jurtonów, reszta jest  z obcego państwa i lepiej by było gdyby zostały zwrócone…. oj, widzę smutek na twojej twarzy. Nie martw się za naszyjniki dostaniesz okrągłą sumkę.

‘’W życiu mężczyzny nadchodzi taki moment kiedy trzeba wyłożyć swoje graty na stół, powiedzieć sobie: jestem spłukany i zacząć zawyżyć ceny mówiąc że to bezcenne antyki...’’

Cytat z księgi ‘’Poradnik Młodego Tysiącera’’ Ten fragment z niezbyt udanej książki autorstwa Benjamana  Frankonsa. Prawie idealnie odnosi się do sytuacji w jakiej stawia Woodreana kupiec. Chłopak miał jeszcze w zanadrzu pas i nie miał zamiaru tanio go sprzedać

   - Jeżeli te naszyjniki są takie cenne to może zwiększysz pułap gotówki która zostanie w mojej kieszeni… jeśli dorzucę ten wspaniale zdobiony pas.

   - O! Ciekawe arcydzieło, płótno i te perły, interesujące, choć nie handluje takimi rzeczami.

   - Skoro tak zabiorę go gdzie indziej.

   - Zaczekaj…. Moja małżonka ucieszyłaby się z takiego prezentu, myślę jednak że nie jestem w stanie zapłacić ci za niego pełnej ceny, to piękny pas i nie masz powodu żeby mi go oddawać po niższej cenie, ale pamiętaj że ocaliłem cię przed tymi rekrutami. Mam nadzieje że to docenisz. – Kupiec trafił w czuły punkt Woodreana, który zawsze spłacał swoje długi tym razem też nie wypadało odmówić przysługi.

   - Dobrze, dobrze, to ile mi proponujesz za to ''arcydzieło’’?

   - 50 sztuk złota.

   - Ehmm…. No nie wiem.

   - Do niczego cię nie zmuszę lecz pamiętaj że za takie rzeczy można pójść siedzieć a jak widzę nie miałeś umówionej transakcji. To utrudnia całą sprawę… dam ci radę: bierz i nie zastanawiaj się nad tym ile mógłbyś zyskać tylko ile nie stracisz zdrowia na szemraniu się po miejskich melinach byle tylko zdobyć kilka złotych monet więcej.

   - Zgoda.

 

Rozdział Pierwszy Muskania: Niepewna przyszłość...
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:51

   Lewiada oficjalnie należy do wojsk Imperium, została jednak podzielona na kilka państw, aby można było łatwiej wydawać rozkazy militarne oraz by nie wzrosła inflacja.

Muskania należy do narodu Serbeli, jest głównym miastem pomiędzy terenami Zielonoskórych a zachodnimi rubieżami Imperium. Zapewne dla tego jest tu tak niebezpiecznie, orkowie z Klanu Zbuntowanej Pięści mają swoje obozy tuż za przesieką i nie są znani z łagodnego charakteru. Jak już się wkrótce okaże, niebezpieczeństwo jest bliżej niż na to wskazują pozory.

   Przybliżmy jednak czas obecnych wydarzeń. Jest rok 1037 ery ciężkiej stopy, zbliża się miesiąc młota a wraz z nim mrozy okrywające środkowe niziny Feunu. Ludzie szykowali się na zimę, kupując ciepłe ubrania i wypychając mieszkania mchem. Nie wszyscy mają tyle szczęścia by móc ją przeżyć, wielu bezdomnych straciło swoje włości podczas Wojny Twórców. Jednym z nich był nasz pierwszy bohater.

 

Nadchodziła noc w Muskani w ten niespokojny wieczór, niedaleko farmy Phlistonów w pewnej dużej zanieczyszczonej szopie obitej starym drewnem i podpartej kamieniami od spodu, mieszkał a właściwie włóczył się  młodzieniec, który od pewnego czasu nie miał co jeść ani gdzie spać. Nie przeżył by długo w takim stanie zwłaszcza, że nadciągała zima a chatka nie była odpowiednio przystosowana do chłodnych warunków atmosferycznych.

   Mężczyzna ten miał na imię Woodrean, wyglądał jak dobrze zbudowany chłopak z długimi szatynowymi włosami i piwnymi oczami. Trochę umięśniony i  wysportowany a przy tym niezwykle zręczny i odziany w stare sandały i oliwkowy płaszcz.

   Właśnie przygotowywał wytrychy wykonane z gwoździ oraz drutów. Nabił je na okrągłą zawleczkę i schował do kieszeni płaszcza. Po jego ubraniu zawiesił swoją katane na pasie, wyruszając ku wrotom Muskani. Szedł wzdłuż pól na których rosły makowce, ścieżka była szorstka i wyboista a z każdym krokiem coraz równiejsza. Woodrean nie przekroczył ostatniego ździebła roślin gdy zauważył strażnika patrolującego okolicę murów miasta. Opancerzony w wyszywaną kolczugę oraz żelazny hełm, dumnie maszerował w stronę bramy. Młodzieniec szedł za nim mając nadzieję iż nie zechce go on przeszukać.

Za posiadanie sprzętu złodziejskiego można dostać nawet do dwudziestu batów, taka kara została wzniesiona przez Wysoką Radę Lordów, dla ogólnego zapobiegania nauk tego fachu, co jednak nie dawało efektów, wśród ludzi na marginesie społecznym.

   Woodrean nie był w tej grupie ludzi, ale w dzieciństwie znał chłopca, który do niej należał  za kilka miedziaków i jedzenie, pokazał on mu podstawowe ruchy oraz zwodnicze manewry każdego łotrzyka. Jego rodzice tego nie popierali, dali mu szlaban na wyjścia, więc wiązał linę z prześcieradeł i wykradał się gdy wszyscy w domu jeszcze spali. Dzisiejsza noc przypominała mu jak razem z Albertem, wykradli kury z działki Wistopa i wpuszczali je do pracowni nauczyciela alchemii w szkole Woodreana. Widok miny tego starego zrzędy, próbującego złapać drób i ślizgającego się w rozlanej z probówek mazi błotnej był niezapomniany.

   Chłopak przestał wspominać przeszłość gdy w końcu dotarł do bramy, tam czekali na niego inny gwardzista.

   - Hej ty, podejdź tu! - zatrzymał go strażnik mówiąc podwyższonym głosem.

   - Coś się stało? – spytał niepewnie młodzieniec.

   - Tak. Każdy kto chce wejść do miasta musi zapłacić 5 sztuk złota. - Strażnik wyciągnął dłoń w oczekiwaniu na myto, lecz Woodrean nie miał ani miedziaka i mógł w tej sytuacji zrobić tylko to czego się nauczył od Alberta czyli kraść. Musiał to jednak zrobić z finezją, tak aby przedstawiciel prawa nie zauważył podstępu. Pierwsze co przyszło mu do głowy to szybkie odwrócenie uwagi.

   - Hej, czy to nie Lord Sigiel? - rzekł Woodrean po czym gwardzista obrócił się za siebie, spoglądając we wskazanym kierunku. Młodzieńcowi to wystarczyło do spenetrowania jego sakiewki, wzięcia z niej garści monet i włożenie do własnej.

   - To przecież Giht, - zauważył strażnik bramy – nasz patrolujący.

   - A tak, musiałem go z nim pomylić. Ruszał się zupełnie jak on i ta postawa, po prostu nie wprost ich odróżnić.

   - Ty coś kręcisz.

   - Nie, absolutnie nie, po prostu niedowidzę, to wada wrodzona, mój pradziadek nie do widział tuż przed wyruszeniem na polowanie a potem go zabił worg, nie jakiś tam kobold czy dzik tylko worg ,bo miał ślady na…

   - Dobra, dobra – przerwał mu gwardzista - daj te 5 sztuk złota i zmiataj mi z oczu! - Woodrean wręczył mu jego ukradzione pieniądze. Ta sytuacja go krępowała i chciał jak najszybciej przejść przez bramę.

   - I jeszcze jedno -  strażnik chwycił za ramię Woodreana, który aż pocił się ze strachu – każdy nowy przybyły nie będący z miasta musi się zarejestrować w urzędzie cywilnym w ciągu trzech dni. Jeśli zostaniesz na dłużej nie zapomni wziąć weksel.

   - Ta-tak jest sir… zrobię to najszybciej jak będę mógł!

   -  Nie trzeba się śpieszyć 3 dni to dużo – gwardzista spojrzał w stronę patrolującego, był dość daleko w odległości około dziesięciu stóp – a w Muskani trudno ich dożyć bez odpowiednich kontaktów.

   - O co dokładnie ci chodzi?

   -No nic takiego, wystarczy, że dopłacisz jeszcze 15 złotych monet. Wtedy rozgłoszę wśród miejscowych iż jesteś pod naszą ochroną.

   - Nie wiem, czy mam tyle.

   - Hmm, no cóż, nie będę się prosić o parę groszy, jak ci nie zależy na własnym zdrowiu to życzę powodzenia.

Haracz który próbował od niego uzyskać strażnik bramy była próbą wyłudzenia pieniędzy właściwie za nic. Zwyczajny człowiek za tak niską stawkę nie potwierdziłby, że jest za kogoś odpowiedzialny a tym bardziej za nieznajomego nie będącego, nikim ważnym. Takie oszustwa są tolerowane do czasu aż ktoś taki nie zostanie przyłapany na gorącym uczynku, wtedy czeka go zwolnienie ze służby i sąd wojskowy, choć jak mówią sami strażnicy ‘’gra jest warta świeczki, gdy łapówkarstwo staje się jedyną rozsądną alternatywą, przetrwania wśród przewyższającej liczby przestępców.’’

 

   Strażnik bramy wpuścił Woodreana, choć ten nie miał zadowolonej miny, musiał się jeszcze zmierzyć z tym co niewidoczne na zewnątrz murów miasta.

Mrok okrywał ulice Muskanii a prymitywne latarnie, przetopione  z metalu, w kształcie berła, nie dawały wystarczającego poczucia bezpieczeństwa swoim ograniczonym światłem wydobywającym się z wielkiej świecy wewnątrz, aby szary obywatel który nie miał pilnych interesów odważyłby się na wyjście na zewnątrz do wielkiej zgrai rzezimieszków, ukrytych pośród ciemnych zakamarków i czekających tylko aż jakiś biedak przejdzie przez okrytą cieniem uliczkę, by go potem przewrócić, szybko zamknąć mu usta i poderżnąć gardło.

   Woodrean był tego świadomy i nie chcąc skończyć zamordowany w rynsztoku biegł do najbliższej gospody w poszukiwaniu schronienia. Kiedy kilku podejrzanych typów spoglądało na niego pogardliwie z zaułków, serce zaczynało mu szybciej bić, niektórzy z nich szli za Woodreanem, który słysząc kroki za sobą przyśpieszał kroku, tak długo aż adrenalina zaprowadziła go do Przytułku Zambiego. Nie tam chciał dotrzeć, ale w ostateczności i tak dobrze trafił.

   Młodzieniec zapukał do drzwi budynku, drżał, spoglądając na nadchodzących mężczyzn w jego kierunku. Po dźwięku przesuwania suwaków i kłódek z wewnątrz przytułku,  otworzył mu pewien mężczyzna, który nie zadając żadnych pytań wciągnął go za rękę do środka.

   Był to pół-elf w stroju kapłana Penterusa. Długa, błękitna toga i niebiesko-czarny pas cechował jego wygląd.‘’ O, kolejny gość, rozgość się a ja ci zrobię ciepłej herbaty. ’’ Tymi słowami powitał go mężczyzna zamykając za nim drzwi. Miejsce do którego trafił nasz bohater nie było to nic innego niż ośrodek dla bezdomnych i chorych w którym niedouczony personel starał się pomóc nieszczęśnikom w ich trudnej sytuacji. Woodrean nie chcąc wykorzystywać ich uprzejmości próbował wyjaśnić swoją sytuację.

   - To nieporozumienie- mówił – ja nie pochodzę stąd…

   - Wiem, wiem – przerwał mu kapłan -  nie masz się czego wstydzić, my wszyscy jesteśmy pod opatrznością Zbawiciela Dusz i tylko on może nas osądzić ostatecznie. Rozgość się, nie jest rozsądnie wychodzić na zewnątrz w tak niebezpieczny wieczór.

Chłopak wiedział że kapelan ma racje.  Poza tym on też był w pewnym sensie bezdomny a jedna noc w przytułku nie robiła aż tak wielkiej różnicy.

Leżące na podłodze koce czyniły role improwizacyjnych łóżek na których byli ludzie w obdartych ubraniach.  W tym pomieszczeniu nie było już zbyt dużo miejsca, ale Kapłani znaleźli dla Woodreana spokojny kąt przy posągu, który był postawiony w  północno-zachodnim skrzydle. Twarz kamiennej rzeźby wyglądała dość staro i była zwrócona ku wejściu, jej postura przypominała wysokiego, potężnego mężczyznę w żelaznej zbroi i z włócznią .

   - Czy to Penterus? – zapytał zaciekawiony Woodrean, wskazując eksponat.

   - Nie, nie, moje dziecko. Ten posąg przedstawia Zambiego, pierwszego z Lordów, który  przygarnął i opiekował się potrzebującymi. Jego czyny zainspirowały wyznawców boga oczyszczenia do zakładania domów takich jak ten.

   -Acha. Ale przecież Lord Zambi nie pochwalał metod osądzania Penterusa. Pisał listy protestacyjne o samosądach a z tego co wiem są one podstawą działania waszego boga.

   -Uważasz że zaprzeczamy własnym intencją? Powiem ci coś, Zambi por Undershten chciał tylko zapobiec niepotrzebnemu zamieszaniu w urzędach prawnych. Nie sprzeciwiał się otwarcie woli Zbawiciela Dusz, wiedział bowiem iż ludność Lewiady musi ingerować się w kwestie polityczne, wykrywając zbrodnie które umykają wymiarowi sprawiedliwości.

   - Pewnie masz rację, choć z tego co wiem wolał on oddać oskarżonego obywatela w ręce prawa Imperium niż wściekłemu tłumowi.

   - Wyznawcy Penterusa nie gromadzą się by dać się ponieść ‘’wściekłemu tłumowi’’, tylko aby wymierzyć sprawiedliwą karę tym którzy na to zasługują. Jeśli nie znasz naszych przykazań, nie możesz zrozumieć prawdziwego przesłania naszych czynów.

   -Znam je wszystkie, kapłanie. Wiem także, że uważacie się za nieomylnych bo podobno ‘’doznajecie objawienia waszego boga a ten ukazuje wam prawdę’’. Nie wiem czy jesteście tacy naiwni by wierzyć że pozostali bogowie tego nie wykorzystają, czy też macie po prostu jakiś szósty zmysł wykrywania podstępu.

   - Krytykujesz nas, mówiąc iż jesteśmy manipulowani przez bóstwa, jednak widzę że sam oddajesz się tej która zwodzi zmysły! Tak, mówię o Menfis, bogini iluzji i zarazem podstępu jak mniemam. Zdziwiony skąd to wiem? Zbawiciel Dusz pozwala nam przejrzeć innowierców na wylot. A co dała ci twoja Władczyni Księżyca? Może kłamstwa, którymi cię karmi we śnie?

   - Nic podobnego, nie oczekuje zbyt wiele od niej a ona w zamian nie chce niczego ode mnie.

   - Więc bierzesz coś w zamian za nic, to typowe dla złodziei. Jeśli chcesz dalej ciągnąć taką rozmowę, będę musiał cię wyprosić, jak wiesz nie ukrywamy przestępców.

   - Dobrze – Woodrean zrozumiał iż kapelan daje mu szansę cofnięcia swoich wcześniejszych słów – przepraszam, nie chciałem obrazić wiary kogoś kto zapewnia mi schronienie.

   - To wystarczy, cieszę się że opamiętałeś swój język. Nie mogę cię winić, nie wszyscy urodzili się by godnie czcić Zbawiciela Dusz. Nie wyczuwam w tobie zła, raczej desperacje, to by wszystko tłumaczyło, ale na przyszłość postaraj się nas ''wszystkowidzących’’, nie prowokować.

   Woodrean przeprosił po raz drugi, zapewniając że taka sytuacja już się nie powtórzy.

 

   Kiedy młodzieniec oswoił się z niecodziennym otoczeniem, kapelan podał mu herbaty, która miała gorzki posmak i nie specjalnie przypadła mu do gust, lecz nie chcąc robić przykrości gospodarzom wypił ją zatykając nos. Kilka chwil potem poczuł się senny, odłożył swoją katanę i sakwę pod koc i osunął się na niego kładąc głowę na wybrzuszeniu. Nie przywykł on jeszcze do tak twardego i nieprzyjemnego podłoża, kiedy jeszcze żył w swojej rodzinnej wiosce spał na aksamitnym łożu w pościeli z lnu.

   Brak pieniędzy oznaczało dla niego brak luksusów. Woodrean zastanawiał się z zamkniętymi oczyma jak na nie szybko zarobić i przychodziła mu do głowy tylko jedna myśl: ‘’Trzeba będzie oszukiwać i okradać jak niegdyś Albert’’.

   Po niedługim czasie zapadł w głęboki sen. Sen, który zamienił się w koszmar, powtarzający się co nocy. Teorta, nieistniejące już miasteczko z którego pochodzi pewien chłopiec, wraca on tam mimowolnie co nocy ,próbując przełamać swój strach i pomóc swoim rodzicom, atakowanym przez nieznane plemię Ogriandy. Nie jest jednak w stanie się ruszyć ,woła matkę walczącą zardzewiałym mieczem ,ale ta go nie słyszy, w boju napastnicy odcinają jej głowę toporem a ojciec nie widząc chłopca nawołuje jego imię w rozpaczy ,dając się przy tym uderzyć z zaskoczenia w plecy. ‘’Woodrean, gdzie jesteś synu?! WOODREAN?! Achhh!’’ tak brzmią ostatnie słowa nieprzytomnego maga związanego grubym sznurem i niesionego przez rosłego ogra w bezgraniczną ciemność. Pobliska willa zaczyna płonąć hucznym ogniem a wraz z nim ciało matki chłopca, usłyszał on przy tym krzyki dobywające się z wewnątrz domu, jakby kobieta wciąż żyła… i nagle w tle dobiega jeszcze inny dźwięk, podobny do stukania łyżki o miskę...

   -  Pobudka, wstajemy! - To był głos Kapłana który właśnie naganiał na poranne śniadanie.

Jakkolwiek Woodrean byłby jeszcze niewyspany po zaledwie 5 godzinach spędzonych w psychodelicznej Krainie Snów, to i tak dziękował Menfis za wyswobodzenie z tego transu. Chłopak wie, że wizja która objawia mu się co nocy nie jest karą, ale tylko przypomnieniem o jego własnym przeznaczeniu.

O tym jednak później. Wróćmy do lokatorów przytułku. Niektórzy wstawali, inni chcieli pospać dłużej, a nieliczni w ogóle nie dawali oznak życia, choć nie wielu zwracało na to w tej chwili uwagę. Woodrean jako że wciąż pamiętał swoje nieprzyjemności z herbatą nie chciał narzucać się na dłużej i zabierając swoje rzeczy skierował się w stronę wyjścia.

   - Już wychodzisz? - Zapytał go  ten sam kapelan który poprzedniej nocy go wciągnął do przytułku

   - Tak, eh... mam pilne sprawy do załatwienia.

   - Ah, rozumiem. Tylko uważaj na siebie, dobrze?

   - Dobrze.

   Chłopak czuł iż zbytnia opieka jego osobą jest spowodowane tym iż uważany jest za żebraka, nie chciał on jednak wyprowadzać prostych ludzi z błędu, wiedząc że jego prawdziwy zawód byłby potraktowany pogardliwie.

   Z perspektywy poranka, prawie wszystko wyglądało inaczej. Okryte kamiennymi płytami dzielnice rozciągały się w blasku promieni w dwie przeciwległe strony a pomiędzy nimi Stała cytadela z marmuru, wcześniej, ledwo zauważalna, teraz, można zauważyć jej majestatyczny kontur wzorowany na sklepieniach wież zamkowych. Różnokształtne domy z cegły i kamienia przylegające do murów wydają się bardziej przyjazne, tworząc przejrzystą, choć nieregularną kolumnę.

   Słońce zmyło z ulic większość rzezimieszków, którzy mając dość emocji z wieczoru wyruszyli do kryjówek swoich gildii. Teraz młodzieniec mógł zająć się sobą  a najlepszym miejscem na zebranie myśli była pobliska karczma Pod Rozbrykanym Jednorożcem.

 

   Karczmarz właśnie otwierał swój przybytek, jego pomocnik jak co dzień sprzątał miotłą przed wejściem a kelnerka układała talerze na stołach dla stałych gości, którzy swawolnie budzili się i schodzili po schodach piętra wyżej.  Nie minęła godzina i już pierwsi klienci przychodzili się napić trunku do tego lokalu. Wśród nich był też i Woodrean, starczył mu miedziak czy dwa aby zatopić swoje smutki w tanim piwie, ale jego trudne położenie zmuszało go do zabierania a nie wydawania.

   Pod pozorem odwiezienia starego przyjaciela, Woodrean wszedł po schodach na pierwsze piętro i tam zaczął sprawdzać czy ktoś go nie obserwuje a gdy większość gości  jeszcze spała w swoich pokojach, lub zeszła na dół, on zaczął wchodzić po kolej do pokoi lokatorów grzebiąc po szafkach i kufrach w poszukiwaniu kosztowności z czego zazwyczaj znajdował drobne klejnoty i pierścienie.

   Zdarzyło się raz czy dwa że ktoś był w sypialni, wtedy też poruszał się niezwykle cicho i powoli stąpając na przednich palcach stóp, gdy tylko widział jakieś oznaki budzenia używał hipnotycznego zaklęcia, którego nauczył się podczas lekcji psychologii w szkole imienia Andersena Higwarda, polegało ono na powolnych gestach i szeptach w języku ‘’węży’’’. Ociężali osobnicy byli bardziej na nią podatki, więc Woodrean łatwo mógł w ten sposób rozkazać im żeby ponownie zasnęli.   Zastał też sytuacje w której lokator nie spał a właśnie się przebierał w zielone spodnie z lateksu, gdy zauważył Woodreana z oburzeniem spytał dlaczego wszedł do jego komnaty.

   -J-ja, pomyliłem pokoje, bardzo przepraszam.-  odrzekł z zakłopotaniem Wooodrean próbując zatuszować swój proceder.

   - Jasne, zdarza się, może lepiej będzie jak sobie już pójdziesz i zamknij za sobą drzwi.

   - Oczywiście. -Jak przystało na byłego szlachcica, Woodrean zachowywał maniery wobec ludzi podobnego pochodzenia kłaniając się lekko w przód.

   Młodzieniec był po całym tym zdarzeniu trochę spanikowany ,lecz pustą część jego płaszcza, spowodowała iż nakłonił się do przeszukania drugiego piętra. Nikogo tam nie było, dawało więc to mu czas na infiltracje wszystkich kufrów w środku których oprócz tandetnych broni i ubrań znalazł także ładne naszyjniki oraz zdobiony pas. Zanim ktokolwiek zdążył zauważyć zniknięcie tych rzeczy, Woodrean był już na dole. Zdobył nie mały łup w krótkim czasie. I zapewne mógłby on się nim radować gdyby nie kobieta którą spotkał przy wyjściu. Była to wojowniczka ze skórzaną zbroją oraz butami, wyróżniały ją niebieskie oczy i włosy sięgające jej do szyi.  Zatrzymała ona Woodreana swoim kijem blokując mu drogę.

   - Mamy lepkie ręce co? – zapytała z zaciekawieniem, zupełnie jakby wiedziała o całym zajściu.

   - Nie wiem o czym mówisz…

   - Nie martw się, nie jestem ze straży.

   - W takim razie, czego chcesz ode mnie?

   - Twoich talentów.

   - A dokładniej?

   - To nie jest miejsce na takie rozmowy – Kobieta spoglądała na stół wokół którego siedzieli trzej mężczyźni. Pierwszy szczupły i zakapturzony w czerniowy strój. Drugi z brodą oraz blizną na lewym policzku, nosił szaty kupca i złoty łańcuch na szyi. Trzeci natomiast w czarnej zbroi, pomarszczony i siwy. – znajdź mnie na tutejszym cmentarzysku, pośród krypt Archibiaków.

   -Zaczekaj – odezwał się odruchowo Woodrean – jak masz na imię?

   - Anetsha. Wybacz mi, ale na mnie już czas.

   Kobieta wybiegła przez drzwi tak szybko jak się w nich znalazła a tajemniczy mężczyzna z czarnym kapturem pobiegł za nią. Woodreana  ciekawiło to co się właśnie wydarzyło i pewnie długo by się nad tym zastanawiał gdyby nie fakt iż ktoś zaraz może odkryć że z komnat ubyło „kilka’’ błyskotek a towar sam się przecież nie sprzeda. Skłoniło to jego do natychmiastowego opuszczenia gospody i wyruszenia do największego sprzymierzeńca każdego złodzieja - pasera.

 

Wstęp
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:48

   Wszechświat jako kolebka ciał astralnych, stworzona została za pomocą cudów. Jednym z pierwszych był Korhan. Niesforny, aczkolwiek przyjazny, jako bóg i przyszły twórca wszechrzeczy. Jego marzeniem było stworzyć dzieło tak doskonałe i tak oczywiście piękne, jak tylko mógłby pozazdrościć mu jego brat Githan. Byli oni bliźniakami, nie mieli jednak ze sobą wiele wspólnego.

   Ci dwaj bogowie rywalizowali ze sobą o Tron Twórcy, pozwalający materializować swoje pragnienia oraz myśli. Tylko jeden z nich mógł na nim zasiadać. Aby uniknąć komplikacji, bracia zagrali w grę, która miała zadecydować, który z nich dozna tego zaszczytu. Gra ta przypomniała naszą wersję „kamień, papier nożyce’’, lecz polegało to na trzech odmiennych symbolach, prawdy, kłamstwa i półprawdy. Kłamstwo było lepsze niż prawda, prawda była lepsza niż pół-prawda, pół-prawda natomiast była lepsza od kłamstwa. Gracze chowali symbole i wyciągali jeden z nich w tym samym momencie, ten kto posiadał lepszy wygrywał.

   Pojedynek trwał tradycyjne 5 rund, ostatnia z nich była decydująca. Zwyciężył Korhan, posługując się pół-prawdą przeciwko kłamstwu. Githan odgrażał się, twierdząc iż pojedynek był nieuczciwy. Nie mógł zrobić jednak nic. Gra została rozstrzygnięta, otwierając drogę do tronu tylko Korhanowi.

   Od tego momentu to on władał wszechświatem, który stał się jego polem działań. Używał Boskiej Iskry, pozyskiwanej z mocy tronu, by nadać początek istnieniu różnych gwiazd, meteorów i światów, zwanymi planetami. Każda z nich była na swój sposób odmienna, choć żadna z nich nie dawała pełnej satysfakcji Korhanowi. Gdy  tworzył kolejne dzieła, powstawali do życia również inni bogowie, np. Wielki Duch Ognia został wytworzony podczas gdy pierwotne słońce rozjaśniło pustkę we wszechświecie a Irenusa wraz z pojawieniem się pierwszej kropli.

   Najbardziej pomocnym bóstwem była jednak Nemofis okazująca przyszłość, przeszłość i teraźniejszość. W jej królestwie panowała niemal absolutna cisza, pozbawiona huków i hałasów. Mała planetoida zdawała się stać w jednym miejscu, nie zważając na upływ czasu, ponieważ na obydwu półkulach była stała pora dnia. W kompleksowych sytuacjach bogowie zazwyczaj radzili się  bogini przeznaczenia, zgłębiającej linie czasu. Wielki Twórca odwiedził jej wymiar. Wiedział, iż tylko pijąc z Źródła Ukrytych Marzeń będzie w stanie ujrzeć pełną formę swojej ambicji. Jego wzrok spoczął na wodnej sadzawce. Wizja wtedy stała się przejrzysta. Ujrzał wspaniałą planetę z żyzną glebą i źródlaną wodą, na której istniały stworzenia oddające cześć imieniu Wielkiego Twórcy. Korhan wzruszył się przez chwile i mając już plan tego świata utworzył go w środku jednego z układów słonecznych. Nadając mu nazwę Feun, co potocznie w języku bogów oznaczało ''wymarzone miejsce''. Zauważył jednak iż brakuje mu podstawowego elementu, który ujrzał, czyli życia. Nie był w stanie on jednak go wytworzyć. Boska Iskra która daje wszystkiemu początek, nie mogła natchnąć jego rzeźb. Znał jednak kogoś kto mógł tego dokonać, Nerru – wszechobecna bogini natury. Korhan oddał jej pod opiekę wiele planet, więc miała u niego dług wdzięczności. Po tym jak opowiedział jej o swojej wizji, Nerru obiecała iż postara się pomóc. Od zawsze zastanawiała się czy moc, która podtrzymuje życie bogom może równie dobrze nadać początek nowemu istnieniu. Przelała więc pierwiastek swojej nieśmiertelnej duszy w posągi, które w efekcie nabrały kolorów i prężnych mięśni. Powstały w ten sposób prymitywne zwierzęta i przepiękne elfy, które posiadały charakter i osobowość Nerru.

   Korhan rozczarował się jednak gdy większość z nich okazała się nie tak kreatywna jak on sam, nie realizując jego przykazań o tworzeniu sztuki prozaicznej i rozwoju budownictwa. Feun był bardzo rozległy i można było utworzyć na nim jeszcze wiele istnień. Jednak by powołać do życia perfekcyjną istotę godną jego osoby, potrzebował dużo różnorodnej esencji duchowej, aby ją uzyskać musiał nakłonić pozostałych bogów by oddali swój pierwiastek na rzecz planety.

   Większość z nich nie była jednak tak bezinteresowna. Znając ich największą słabość, czyli zawody, Korhan zorganizował konkurs na najwspanialszą istotę a nagrodą miał być Tron Władcy Feunu, pozwalający władać nią całkowicie. I tak jak przewidział, bogowie przybywali z różnych zakątków wszechświata tworząc postacie  i przelewając w nie swoje pierwiastki. Wielki Twórca mógł rozpoczął swoje finałowe dzieło używając olbrzymiego Kręgu Alchemii do zebrania esencji duchowej różnych ras. Ukształtował ją i wyodrębnił najistotniejsze cechy mające stworzyć super-istote. Końcowo dodał własny pierwiastek i tak powstało istnienie bez skazy i wszechstronnie uzdolnione, nazwana przez samą siebie ''człowiekiem''.

   Githan pamiętał jaka krzywda spotkała go ze strony brata i z zawiści zapragnął by ludzie stali się jego niewolnikami. Używając własnej krwi, przeklął ich serca siejąc zamęt i zepsucie, skazując tym samym pośmiertnie na Demonizacje w czarta. W ten sposób Władca Otchłani przywłaszczył sobie największy skarb Korhana – jego ''dzieci'' – nie mogło zostać to bez odzewu, ogłoszono naradę wśród bóstw w sprawie występku Githana. Ten bronił się argumentami wspominającymi o jego niesłusznej doli, iż jego brat zgarnął przed jego nosa to co najlepsze – Tron Twórcy – i pozostawił mu tylko to co było zawsze odkąd wszechświat był tworzony, czyli nicość. Tłumaczył także iż gdyby Korhan rządził czymś takim jak bezgraniczna ciemność i pustka sam po kilku tysiącach latach świetlnych postąpiłby tak jak on. Nie przekonało to radę. Decydujący głos miała w tej sprawie sama Nemofis. Zajrzała ona w przeszłości w której Korhan uczciwie zwyciężył z Githanem w grze o Tron Twórcy oraz alternatywnej teraźniejszości ukazującej okropieństwa jakie przywołał by do życia Githan, gdyby linia losu potoczyła się inaczej. Na wzgląd iż bogini ta zazwyczaj była nieomylna, większość bogów zagłosowało by umieścić Władce Otchłani w wymiarze Piekieł, Korhan jako główny poszkodowany dał mu mimo wszystko szanse zdjęcia klątwy i uniknięcia kary. Githan odrzekł, iż prędzej zniszczyłby cały Feun, niż pozwolił mu odebrać jego jedyny skarb. Przypieczętował tym samym swój los i został uwięziony w najniższym z wymiarów, zwanym od tamtej chwili Otchłanią Piekieł.

   Zesłana ''zaraza'' rozprzestrzeniała się coraz bardziej, konkurs z tego powodu został odwołany. Próbowano znaleźć na nią lekarstwo, lecz bezskutecznie. Nieskazitelni ludzie zamienili się w żądne krwi bestie. Nawet Zielonoskórzy orkowie nie dorównali im brutalnością.

   W pismach dotyczących upadku ludności można było zauważyć zmiankę o Złotym Deszczu, wytworzonym podczas zawodzenia i płaczu Korhana. Ponoć miał on właściwości mogące zdjąć klątwę i uodparniające na jej skutki. Wielki Twórca nie potrafił jednak powtórzyć tego zdarzenia. Przez co ci, którzy zostali w domach, nadal byli zagrożeni.

Aby nie powtórzył się incydent z klątwą, Feun został odizolowany od bogów powłoką, nie pozwalającą im używać większości mocy. Jedynym sposobem na kontakt z tym światem było zejście na niego poprzez powtórne narodziny, a nawet i wtedy boskie istoty musiały spędzić by parę wieków w tej postaci, aby odzyskać wszystkie swoje zdolności.

 

   Minęło kilkanaście pokoleń. W tym czasie Feun podzielił się między sześć frakcji, z których każda ma swoje odmienne cele. To, która z nich osiągnie sukces i jakie sojusze przy tym zawrze będzie skutkowało nowym początkiem lub końcem tego świata w ogłoszonej Wojnie Twórców. Poszczególne z nich to:

 

   Lewiada czyli region Imperium, którym władają Lordowie, ostatni ludzie potrafiący się oprzeć ''chorobie''. Utworzyli wojsko chroniące mieszkańców przed ''skażonymi'' rebeliantami. Starają się, także przeciwdziałać napaści demonów i Zielonoskórych na ich tereny, co znacznie utrudnia im skoordynowanie działań.

 

   W zimnej krainie Bydgony, zostały stworzone Górskie Klany, za namową Zeolda, sprzymierzeńca Korhana i jego najlepszego przyjaciela. Gdy razem tworzyli nową rasę powstały krasnoludy i gnomy, niektóre zostały jednak ulepszone za pomocą magicznej Runy Przemiany, w skutek czego urosły do rozmiarów olbrzymów. Z czasem zaczęły one głębić tunele i kopalnie w poszukiwaniu surowców takich jak złoto czy miedź. Osiedlały się w podziemnych wioskach zbudowanych na wzór katakumb. Ich głównymi wrogami są nieumarli, którzy zajęli ich tereny wokół płaskowyżów.

 

   Czciciele Drzew, czyli inaczej elfy – nadano im nazwę od Elfery bogini urody - zamieszkują tereny Trellis, są świetnymi łucznikami i żyją naprawdę długo (ponad kilka tysięcy lat). Swoje domy budują na Świętych Drzewach w których pulsuje nieujarzmiona moc natury. Na tą chwile, nie mają oficjalnych wrogów, lecz wystrzegają się klątwy nie pozwalając ludziom przemierzać swoich ziem.

 

   Ogranda, to kraina Zielonoskórych, jest to rasa z natury nieobliczalna jaką można spotkać na nizinach wschodnich. Prowadzą koczowniczy tryb życia, zakładając obozy tam gdzie jest zwierzyna łowna lub cenne minerały. Taranus znany też jako Krwawy Ojciec – bóg orków – wykorzystał konkurs, by stworzyć istoty, tak silne i wytrzymałe by pozostałe rasy lękały się jego potęgi.

 

   Kraina Nissvery była szczególnie urodziwa, łąki pełne żyznej gleby oraz strumienie ciągnące się w dół rzeki sprawiały wrażenie spokojnego miejsca, gdzie można odpocząć. Do czasu gdy buntownicy Lewiady otwarli bramy piekieł i wyzwolili Legiony Potępionych. Demony spaliły cały region, pozostawiając tylko zgliszcza. Biesy te nie mają łatwych charakterów. Są nietolerancyjne, złośliwe i używają naprawdę ostrych wulgaryzmów. Ich priorytetowym zadaniem jest uwolnienie swojego spętanego władcy Githana.

 

   Korupota jest regionem Hord Nieumarłych, czyli wszystkich, których przeklęto, lub zmartwychwstali poprzez nekromancje.  

Z historii wiadomo jedynie, że Nordheed był kiedyś ludzkim czarodziejem, chcącym oszukać swoje przeznaczenie. Wykonywał on wiele magicznych eksperymentów, by osiągnąć nieśmiertelność. Po wielu próbach, osiągnął pierwszy sukces, stając się liczem. Jego potęga rosła wraz z kolejnymi Nieumarłymi sługami, aż po kilkunastu latach ogłosił się ich królem. Górskie klany i ich magia runiczna zostały pierwszym celem króla liczy. Po długiej wojnie Zeold Waleczna Pięść zeszedł na Feun, by wyzwać na pojedynek Nordheeda. Walka była wyrównana. Gdyby jednak nie podręczny Sztylet Aviaków, wbity w czaszkę licza, to Zeold mógłby przegrać. Ostrze to było zaklęte i każdy kto był nim zabity zamieniał się pośmiertnie w boga. Jednak Zeold przewidział taką sytuację i podzielił zwłoki Nordheeda na cztery części, pieczętując je w różnych częściach Feunu. Zapobiegło to całkowitej przemianie, zmuszając dusze licza do tułaczki pomiędzy światem śmiertelników, a boskim przeznaczeniem. Nikczemni osobnicy nadal tworzą nieumarłych, mając za cel, połączenie ciała swojego plugawego pół-boga.

 

   Ciekawostką jest to, że język którym posługują się mieszkańcy w Feunie, jest odmienny dla każdej z ras, lecz są oni w stanie się porozumiewać między sobą wspólnomową – językiem magii, który jest w stanie zrozumieć każdy inteligentny osobnik.

 

   Skoro zaznajomiliśmy się już z podstawowymi zdarzeniami dotyczącymi tego świata, czas rozpocząć  tworzyć historię w tych pełnych przygód krainach.

Przedmowa
Autor: Apostrof | Kategorie: Feun - Wojna Twórców 
10 czerwca 2018, 15:45

 

  „Feun – Wojna Twórców’’. Taki nosi tytuł opowiadanie stworzone przeze mnie. Nie spodziewam się, że ktoś je przeczysta, pragnę jedynie uporządkować swoje przemyślenia o światach mitów i baśń i stworzyć z tego jeden spójny element. Jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, wkrótce odkryjecie wszystkie stronny fantazy w wyzwaniach jakie będę stawiał przed bohaterami. 

   Postanowiłem, iż planeta o nazwie Feun będzie dobrym miejscem na szlifowanie swoich umiejętności. Świat ten jest podobny do ziemi w czasach starożytnych, ale sądzę, że jest bardziej umagiczniony i brutalny. Właściwie to głównie tam krew leje się strumieniami za plecami prawa i giną niewiniątka porzucone przez bezsilne władze. Są oczywiście pozytywne postacie, które chcą to zmienić, ale na każdym rogu czeka na nich śmierć i zniszczenie. Nie jest łatwo walczyć samotnie przeciwko przeważającym liczbą wroga, więc wielu łączy się w grupy, nie koniecznie o takich samych poglądach na temat życia, ale za to posiadając wspólny cel. Jaki? Tego dowiecie się czytając moje opowiadanie.
   Zacznijmy jednak od początku, w samym centrum wszechświata, gdzie pierwszorzędnymi istotami byli bogowie.